Estonia 2021

Estonia 2021

"Statek jest bezpieczny w porcie,
ale nie od tego są statki."
         Wiliam Shedd.

W nocy budzi mnie deszcz stukający o parapet.
To jedno z najmilszych przebudzeń jakie zazwyczaj mam.

Leżę w domu we własnym łóżku, obok głęboko śpi Ania. Pościel jest świeża i sucha, a łóżko wygodne i ciepłe.

Dlaczego tak to lubię?
Bo po takim przebudzeniu do ponownego snu utulają mnie wspomnienia, gdy leżałem w przemokniętych ciuchach motocyklowych w mokrym namiocie gdzieś w Albanii, gdy totalnie mokry, pomimo założonego sztormiaka szukałem zaczepu na linę od wyciągarki gdzieś w Rumunii, gdy...

Teraz jednak deszcz wystukuje o parapet inny rytm.
Czeka na mnie.
Już czas.

Każda z naszych wypraw zaczyna się na długo przed wyjazdem. Ania rozkłada mapy, zbiera informacje i wytycza trasy. Robi zapasy jedzenia i przygotowuje ubrania.

W tym czasie ja? - no cóż. Przygotowuję sprzęt, na który padł akurat zły los, aby nam towarzyszyć.
Tym razem będzie to Garbaty Jednorożec, czyli nasze stare poczciwe Terrano, który pomimo moich usilnych starań nadal dzielnie z nami jeździ.

Sąsiedzi z okolicznych bloków przywykli już do widoku mnie - leżącego pod mniej lub bardziej rozebranym sprzętem mechanicznym i doskonale wiedzą, że nie zawsze oznacza to, że wczorajsza impreza nieco wymsknęła się spod kontroli.

Tym razem zastają auto bez przednich kół, gdy wymieniam łożyska i gałki, innym razem obłożone drewnianymi klockami, gdy wyjmuję tylni wał napędowy, w którym przy pomocy dostępnych narzędzi wymieniam krzyżaki.
- Robiłeś to kiedyś? - Pyta Kuba.
- Nie. - Odpowiadam. - Ale widziałem instrukcję na Youtube.

Co może zatem pójść nie tak?

Gdy wracam do domu po skończonej robocie, po której Garbaty o dziwo działa, Ania rozmasowuje skronie odchylając się znad komputera.
- Zobacz co znalazłam - Mówi z błyskiem w oku, a ja wiem, że to będzie coś wyjątkowego. - Najdłuższy bród w Europie - dodaje i odkręca do mnie laptopa - trzeba tam przejechać.

No tak. Nie spadłem w przepaść w Karpatach, nie stoczyłem się do morza z klifu na Gjipe, więc
dlaczego nie spróbować się utopić wraz z samochodem w swojskim Bałtyku?

Za to właśnie ją kocham.

Zawsze na naszej trasie znajduje się bomba, którą wynajdzie. To nie tylko moja żona, to także mój nawigator i mózg całej operacji.

Za kierownicą czegokolwiek można posadzić nawet małpę (co się często dzieje), ale wymyślić gdzie ta małpa ma pojechać to już nie takie proste.

Ale od początku...
Litwa, Łotwa, Estonia. Trzy kraje wymieniane jednym tchem, które choć tak różne od siebie, są uznawane jako całość.

Byliśmy już tam.
Na Litwie Widowmakerem http://www.kolejnydzienmija.pl/blog/wschodnie-mazury-i-litwa
i Rydwanem Wpierdolu http://www.kolejnydzienmija.pl/blog/litwa-enduro-zona-2014 ,
a później także na Łotwie i w Estonii na Afryce http://www.kolejnydzienmija.pl/blog/litwa-%C5%82otwa-estonia-2019-czyli-spacer-w-chmurach

Tym razem Litwę traktujemy jako tranzyt, na Łotwie zaczynamy i kończymy nasz wyjazd, a w Estonii Ania nawiguje tak, abyśmy skupili się na miejscach, których nie odwiedziliśmy poprzednim razem.Wciąż mamy niedosyt.

Startujemy w piątek tuż po pracy. Obładowany wszelakim sprzętem Garbaty Jednorożec z mozołem zaczyna się turlać ku północnemu wschodowi. Pierwszy postój - Łomża. Miasto, które obok Zgierza, Sosnowca i Radomia jest obiektem mniejszych, lub większych kpin innastrańców. Dla nas sympatyczne i ciche miasto z hotelem, w którym zaliczamy pierwszy nocleg. Dlaczego tak? Przecież to nijak nie wpisuje się w klimat wyprawy. Dlatego, że chcemy już być w drodze.
Chcemy zacząć jak najszybciej.

Kolejny dzień to przeskok na Łotwę.
Niestety przy założeniu, że mamy dojechać do Lipawy, na dobrze znane ruiny nadmorskiego fortu, oraz po ocenie realnych możliwości Garbatego przelot ten odbywa się tylko głównymi drogami. Po przejechaniu ponad pięciuset kilometrów lądujemy w znanych nam z wycieczki Rydwanem Wpierdolu ruinach.

Tym razem odpada spanie pod wiatrakiem. Jest sobota i stanowczo za dużo ludzi. Na szczęście Ania nawiguje do oddalonego o prawie 4 km końca ufortyfikowań i tam znajdujemy zakątek w sam raz dla nas.

Gdy ustawiam Garbatego w wybranym miejscu Ania rzuca uwagę odnośnie naszego kolejnego auta, które przerobimy na kampera (a przynajmniej tak nam się marzy).
- Kurde, jednak będzie musiało mieć napędy.
Fakt, ostatni kilometr robimy nie tylko dzięki totalnej niedbałości o lakier, ale także dzięki cichemu jękowi reduktora i wyraźnemu stukaniu krzyżaków na wale przekazującym napęd także na przednie koła.
Pierwszej nocy w terenie kołysze nas do snu odgłos fal rozbijających się o wysadzone ruiny starego fortu.

page 1jpg
Kolejny dzień wita nas lekkim deszczem i - jak nam się wtedy wydawało, niską temperaturą. Ciepła kawa i widok z namiotu rekompensują te niedogodności i w doskonałych humorach jesteśmy gotowi do drogi.

Mamy taką przypadłość, że spora część (wszystkie?) sprzęty, które posiadamy żyją nieco własnym życiem. Zegar w dużym pokoju pokazuje sobie tylko znany czas i bije kiedy mu się podoba. Auta i motocykle mają swoje lepsze i gorsze dni, a np. lodówka turystyczna, którą kupiliśmy - raz na jakiś czas zaczyna dziwnie ożywać jakby jakaś niewidzialna ręka wciskała na niej przyciski.

Tym razem gdy się pakujemy Garbaty ani kuchenka nie sprawiają żadnych problemów. Ruszamy zatem w dalszą drogę. Za siedzeniem kierowcy wesoło popiskuje lodówka ciesząca się z nadchodzącego dnia.

Po drodze Ania nawiguje na opuszczoną radziecką bazę wojskową i znajdujący się obok radioteleskop. To takie łotewskie Borne Sulinowo, tylko sprzed dwudziestu lat.

page 2jpg
Następnie leśną, miejscami dość wymagającą drogą, dobijamy do ujścia rzeki Irbe. Piękny krajobraz zachęca do pozostania. Na obiad, może na noc. Niestety jest za wcześnie na rozkładanie obozowiska, więc ruszamy w dalszą drogę.

Półwysep Kolka i znajdujące się na nim miejsce po zwodniczej latarni morskiej (wielkim ognisku), przy pomocy której miejscowi zwabiali na okoliczne skały statki płynące do Rygi, aby je najzwyczajniej później rabować.

page 3jpg

... oraz próba noclegu na pobliskim polu namiotowym. Tłum i głośna muzyka odstraszają nas skutecznie. Ruszamy dalej wzdłuż wybrzeża i po niecałych trzydziestu kilometrach skręcamy na chybił-trafił w pierwszą drogę w kierunku morza. Znów cichy jęk reduktora pozwala dojechać nad samą plażę.

- Stary, gdzie jesteś?- to pytanie, na które na ogół dosyć łatwo odpowiedzieć (pod warunkiem, że poprzedni wieczór nie był zbyt intensywny, co ostatnio zdarza się coraz rzadziej).
Nie tym razem. Przez lornetkę widzę odległą latarnię morską, oprócz tego nie ma nic i nikogo.
Wiatr przerzuca piasek po pustej plaży.

Dzień kończymy ogniskiem. Ciekawe czy tak wyglądały pierwsze próby zwabiania statków na zabójcze skały i zwodnicze prądy morskie w okół Kolki?

page 4jpg
Kolejnego dnia szerokim łukiem omijamy Rygę, którą zwiedzaliśmy poprzednim razem i lądujemy w Estonii na pierwszym z punktów RMK na jakim będziemy spali, czyli w Krapi.

RMK to estoński skrót będący naszym odpowiednikiem Administracji Lasów Państwowych. I odpowiada mniej więcej za to samo - czyli zarządzanie państwowymi lasami.
W Estonii RMK inwestuje w miejsca noclegowe w lasach dla turystów. Są na nich stoloki, wiaty, miejsca na ogniska, często z darmowym drewnem (!) oraz czyste kible z papierem toaletowym.
ALP w Polsce inwestuje w znaki zakazu ruchu i szlabany.
Może dlatego my mamy zasrane lasy ze śmieciami budowlanymi w rowach, a oni czyste lasy w których nikomu nawet nie przychodzi do głowy aby zjechać z ogólnodostępnej drogi?

W Krapi spotykamy samotnego Niemca, który swoim kamperem rozbija się sto metrów od nas. Mówi nam, że jest tu co roku i wybraliśmy najlepsze miejsce na podziwianie zachodu słońca nad morzem.
Faktycznie. Kamienista plaża i znajdujący się dokładnie dna środku morza zachód dają piękne widowisko.

page 5jpg
Rano każdy z nas rusza w swoją stronę. On życzy nam udanej podróży po estońskich wyspach, a my jemu pomyślnych wiatrów na promie, którym wraca do domu.
Kolejnego dnia uzupełniamy zaopatrzenie w znanej już nam Parnawie i ruszamy w kierunku przeprawy promowej na Virstu.

Na Virstu, kawałek dalej za Koguva, znajduje się bród, który Ania wynalazła i którym postanawiamy...
... przepłynąć (?) na Koinastu.

Ponad 2,6 km, w jedną stronę po Morzu Bałtyckim.

Jedno auto, dwie osoby i konieczność nawigowania w niektórych miejscach dosyć dokładnie, gdyż szerokość przejazdu pomiędzy podwodnymi głazami i uskokami to niecałe cztery metry.

Co może pójść nie tak?

Zapinam napędy i zaczynam modlić się, aby pełnoletni przebłysk geniuszu hiszpańskich techników, którzy przy pomocy włoskiej elektroniki urzeczywistnili wizję japońskich inżynierów nie zawiódł.

W tym momencie Ania przestawia się na tryb, który dobrze znam z czasów gdy czasami jeździliśmy, razem w rajdach. Tryb pilota.
 
Jej spokojny, niższy i donośniejszy głos prowadzi mnie przez...
... morze.

Może byłbym spokojniejszy, gdyby do tego celu była używana łódź, a nie nasz dom na kółkach?

Wiejący z północy wiatr sprawia, że musimy zamknąć okna z prawej strony, bo fale zaczynają wpadać do auta.

- Lewo, w lewo, pod fale, skoryguj, bo nas znosi.

Mocny i zdecydowany głos zupełnie nie współgra z moim stanem. Mało nie dostaję zawału.

Gdy wracamy wiatr spycha nas nieco z wyznaczonej trasy.

- Skoryguj w prawo. Skoryguj w prawo. SKORYGUJ W PRAWO!!!!
Pomimo moich korekt zbyt wolno wracamy na wyznaczony tor. Gdy myślę, że jest już oki lewe przednie koło wpada w dziurę. Na tyle głęboką, że woda wlewa nam się przez otwarte okno, a prawe przednie koło odrywa się od dna i obryzguje błotem wszystko wokoło.

W aucie rajdowym mówi na ogół tylko pilot. Gdy zaczyna mówić kierowca, to znaczy, że jest źle i są to tylko wulgaryzmy.

Tym razem ja bardzo dużo mówię, a Ania musi się ze swoimi wytycznymi przedrzeć przez mój słowotok.

Do bezpiecznego brzegu docieramy bez dalszych, większych przygód. Ponad pięć kilometrów jazdy po morzu.

page 6jpg
Na ten nocleg obieramy Saremę i chatkę RMK, w której można spać. Niestety, auto (w którym mamy przecież wszystko) trzeba by zostawić za daleko od domku, więc rezygnujemy.

Lądujemy zatem niedaleko latarni morskiej na dzikiej plaży w Saare. Plaża zupełnie inna od poprzednich. Bardzo wietrzna i całkowicie bez piasku. Tylko kamienie i rachityczne drzewka. Po dzisiejszych przeżyciach - po pysznej kolacji z kociołka nadspodziewanie szybko zapadamy w sen.

page 7jpg
Kolejnego dnia Garbaty od rana zaczyna kaprysić. Biały bym z wydechu, spadek mocy i szarpanie świadczą o tym, że wczorajsza kąpiel mu nie posłużyła. Kurde, jakbym kiedyś pisał instrukcję obsługi do starych trupów, które ktoś użytkuje zgodnie z przeznaczeniem do jakiego były zaprojektowane ćwierć wieku temu, to będę musiał zawrzeć notkę, aby ich za często nie prać w Bałtyku.

W Saare oglądamy latarnię morską. Jesteśmy w najdalszym południowo-zachodnim punkcie Saremy - największej estońskiej wyspy.

page 8jpg

Zawrotka i po drodze oglądamy zamek w Kuressare, krater po meteorycie w Kaali i wiatraki. Nie tylko te komercyjne w Angla. Na bocznej, szutrowej drodze znajdujemy stare i już dawno nieczynne. Wybieramy jeden i oglądamy go w spokoju, również wewnątrz.


page 9jpg
Przed ostatecznym wyborem miejsca na kolejny nocleg sprawdzamy prom w Trigi (Trigi - Soru czyli przeprawa na Hiiumę). I okazuje się to bardzo dobrą decyzją. Prom pływa on dwa razy dziennie: o 9.30 i 19.00, a jak się okazuje na jutrzejszy dzień nie ma już miejsca.
Szybka decyzja - płyniemy dzisiaj.

Do wypłynięcia mamy trzy godziny, więc postanawiamy pojechać zobaczyć jeszcze miejscowy Klif Samobójców w Pandze.

Wieje tam tak, że nie jestem pewien, czy większość osób, które z niego spadły były na pewno samobójcami.

Gdy wracamy, oprócz nas na prom czeka kamper i parę osobówek. Prom jest dużo mniejszy niż ten, którym ostatnio płynęliśmy, co powoduje, że przy wietrze, który wieje i falach dosyć mocno nim buja.

Aby umilić sobie podróż chcę zejść do auta po książkę. Gość z obsługi puszcza mnie na dół, ale jest zdecydowanie zdziwiony albo zaciekawiony. Gdy otwieram drzwi na pokład z autami fala przelewająca się przez dziób zalewa całkowicie auta.
Teraz wiem, że gość był zaciekawiony czemu zamierzam się wykąpać w ubraniu gdy na zewnątrz jest zaledwie pięć stopni.
Gdy dobijamy do portu cały czas zastanawiam się jaka siła utrzymuje czapkę z daszkiem na głowie jednego z członków obsługi (Wkręty do drewna? jakiś cybant?)

Tym razem Ania zarządza nocleg w chatce RMK, która znajduję się na samym końcu Hiiumy.

Lądujemy tam długo o zmroku. Znaczy coś tam jeszcze widać. Jesteśmy sami, a miejsce nas nie tylko urzeka, ale wręcz oszałamia. Mała chatka z kamiennym paleniskiem. Drewno pod dachem obok. Szum fal rozbijających się o głazy na plaży, która znajduje się parę metrów dalej.

Jedyny ślad zdradzający obecność na świecie innych ludzi to monotonne przebłyski dwóch latarni morskich znajdujących się niedaleko.



page 10jpg
Wzburzone morze, wiatr smagający piaskiem, a w chatce ciepło bijące od kominka.
W takich miejscach potrafimy z Anią godzinami gadać albo milczeć. Tym razem potrzebujemy i jednego i drugiego na tyle dużo, że zostajemy tam dwa dni - wciąż sami.
Gdy w nocy budzi mnie deszcz smagający małe okno chatki, myślę o naszym domowym pukającym w parapet.
- Tak. Jestem tu, gdzie mnie przywoływałeś. - wypowiadam na głos sam zdziwiony własnym głosem.
Ania śpi głęboko, więc dokładam do paleniska i zasypiam słuchając jak wiatr rzuca kroplami o dach chatki.

Kolejnego dnia zaczynamy powolny odwrót. Osmagane wiatrem twarze, kryją spokojne i spełnione oczy. Niejednokrotnie też wykąpany w Bałtyku Garbaty Jednorożec rozgrzewa z piskami i zgrzytami stare kości i kierujemy się na prom w kierunku stałego lądu.
 
Po zjeździe z promu w Haapsalu zwiedzamy ruiny dworu, oraz zabytkowy dworzec kolejowy w Haapasalu. Ania nawiguje przez starą wioskę rybacką w Hare, oraz zalane więzienie w Rummu.

page 11jpg

page 12jpg
Tym razem nocujemy na półwyspie przy zatoce Lahepere. Kolejna, zupełnie inna od poprzednich plaża - tutaj do wody dochodzą wielkie skały.
Następnego dnia szerokim łukiem omijamy Talin, który zwiedziliśmy poprzednim razem i po zobaczeniu wodospadu w Jagala, min morskich stanowiących pomnik Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Parku Narodowym Lahemaa, oraz opuszczonej bazy radzieckich okrętów podwodnych - żegnamy się z wybrzeżem.

page 13jpg

page 14jpg
Ania nawiguje bocznymi, szutrowymi drogami do muzeum motoryzacji w Jarva-Jaani. Na szutrach, które wybrała bawię się jak dziecko, choć Garbaty nadaje się do szybkiej jazdy po nich jak buty narciarskie do tańca w balecie.

Mimo to udaje mi się go parokrotnie postawić bokiem (choć przypomina to bardziej rzucanie łopatą gówna w wentylator niż drift) a gdy jadę na zapiętym przednim napięcie muszę przyznać, że poczucie humoru, o które podejrzewałem Estończyków, gdy widziałem ograniczenia na polnych drogach do 80 km/h to nie przelewki.

Docieramy do celu - muzeum starej motoryzacji. Na placu za starą remizą strażacką, pasjonaci zebrali mnóstwo sprzętów, które jeździły po estońskich drogach za czasów ZSRR, oraz zaraz po odzyskaniu niepodległości.

Za dwa euro od głowy idziemy oglądać wszystkie te cuda. Przesympatyczna bileterka pyta nas skąd jesteśmy i w celach statystycznych wpisuje przy dwóch biletach PL.

W środku widzimy wiele perełek, oraz tradycyjnych aut z demoludów. Między innymi naszego Żuka, oraz wrastającą obok niego Nysę.

page 15jpg
Gdy wychodzimy, bileterka dzielnie prowadzi rozjemcze negocjacje pomiędzy miejscowymi zbieraczami złomu, którzy chcą zabrać Garbatego na lokalne wysypisko w celach korzyści majątkowych, a ekipą z muzeum, która zastanawia się jak przy pomocy transportera gąsiennicowego przepchnąć go na już ustalone miejsce w muzeum.
Spór zakańcza dopiero nasz odjazd.
Kolejny nocleg Ania planuje w miejscu, gdzie obok punktu RMK wybija z ziemi źródełko. Niestety jest sobota i ilość ludzi, którzy się tam pojawiają powoduje, że zatrzymujemy się paręnaście kilometrów dalej w mniej uczęszczanym miejscu.

page 16jpg
Następny nocleg to już Łotwa. Najpierw jednak Tartu. Po drodze oglądamy Leśne Megafony oraz już za granicą opuszczoną bazę radziecką wielkości małego miasta, a w niej słynną Głowę Lenina. Co dziwne dla nas, pomnik z minionej epoki nie jest zniszczony ani pomalowany sprejem.



page 17jpg
Na Łotwie z powodu braku punktów typu RMK (a przynajmniej małej ich ilości) śpimy na dziko.
Znajdujemy piękny punkt nad brzegiem jeziora. Niestety ani stromy skalisty brzeg, ani duża głębokość wody zaraz przy nim, ani grzęzawisko, przez które musieliśmy przejechać aby się tu dostać nie dają mi do myślenia.

Po ognisku i kolacji kładziemy się spać urzeczeni ciszą, jaka do tej pory nam nie towarzyszyła.
W nocy budzi mnie odgłos przechylającej się drabinki od namiotu.
Gdy schodzę na dół sprawdzić co się stało, okazuje się, że garbaty przechylił się mocno na prawą stronę, bo koła zapadły się w grzęzawisku, które utrzymuje w kupie jedynie plątanina korzeni.

Szybkie składanie namiotu i w ostatniej chwili wyjeżdżamy paręnaście metrów dalej, by resztę nocy spędzić - jak marzymy na naprawdę stałym lądzie.

Następnego dnia zaczynamy całkowity odwrót. Szutry Łotwy zamieniamy na litewskie asfalty. W okolicach Kowna stajemy na chwile na stacji benzynowej. Ile tu aut, ludzi i jaki zgiełk. Nie czujemy się komfortowo. Prawie bezludny czas dał się we znaki.

Resztka sił docieramy do Suwałk. Ciche i znane nam miasto, w którym Ania znajduje nam apartament. Tak, tym razem stawiamy na komfort.

Rano zaspany siadam na kiblu i ręką odruchowo szukam szpadla, który przez ostatni czas był niezbędny w takich chwilach. Ze zdziwieniem stwierdzam, że go nie ma. Cóż. Trzeba będzie na nowo przywyknąć.

Gdy wracamy do domu Garbaty nadaje się do dużego przeglądu i paru napraw, mapa Estonii ląduje w dziale "zrobione", a my kładziemy się w naszym wygodnym i ciepłym łóżku.

Zasypiając czekam na kolejny deszcz, przy którym zasnę przypominając sobie ten bijący o okno w estońskiej chatce na końcu świata.

Kolejny Dzień Mija...