Litwa Enduro Zona 2014

Litwa Enduro Zona 2014

Pomysł pojechania na Litwę na otwarcie sezonu enduro spadł na mnie nagle, jak sraczka po popiciu kilograma zielonych gruszek wodą mineralną.  
Tedix (zwany także Ojcem Tadeuszem) zadzwonił
- Jedziemy?
- Jedziemy :)  
Tyle odnośnie planowania.
Jedynie Niedźwiedź, mój motocyklowy Guru musiał przeorganizować plany, gdyż mieliśmy w ten weekend kończyć kufry do Tajgi.
Jednakże skwitował to prostym stwierdzeniem : "jak ja miałbym wybór pomiędzy siedzeniem w warsztacie i spawaniem, a wyprawą na litewskie bezdroża, to też wybrałbym to drugie"
Przygotowania do wyjazdu.  
Jako, że Tajga została przez zimę rozebrana, przejrzana i złożona wraz z paroma ekstrasami (Niedźwiedź/Monster Garage, wyposażyło ją w rozbudowane gmole i stelaże, ja dorzuciłem narzędziówkę, oraz busolę, grzane manetki, które uratowały mi dupsko, nawigację i voltomierz, do tego dodałem tzw "oponiarski zestaw afrykański", czyli kostkę TKC Continentala na przód i Mitasa Dakar ED9 na tył) motocykl był gotowy do wyprawy (a przynajmniej tak mi się wydawało)  

Piątek 11.04.
Dżizas Kurwa Japierdole.

Przychodzę wcześniej do pracy, żeby wcześniej wyjść. Wychodzę później i na "kurwa mać" Na parkingu pod firmą Tajga rzuca palenie.
Pada aku.
Chłopaki, a nawet kierownicy po cichu, a później już całkiem oficjalnie pomagają.
Wokół motocykla stają auta z kablami rozruchowymi, później z warsztatu ktoś taszczy automat rozruchowy i narzędzia.
Ostateczna diagnoza - padł wyłącznik bezpieczeństwa i oprócz kręcenia rozrusznikiem nie ma ani iskry, ani pompy paliwa.
Chłopaki z warsztatu pomagają mi rozebrać, napawać spalone styki i złożyć wszystko do kupy.
Gdy ta stara pokurwiała franca w końcu odpala na parkingu panuje spora radość i euforia.
Szef warsztatu opierdala wszyskich, żeby wracali do roboty, po czym przybija ze mną misia (to bosman z wyglądu, wieku i zamiłowania) i mówi: "jedź już kurwa, bo tak ci zazdroszczę, że zaraz cię nie puszczę"
Po paru kilometrach staję przy bankomacie, oczywiście nieczynnym.
Dzwonię do Martyny - naszego rodzynka w tej wyprawie, gdyż jestem już nieźle spóźniony na miejsce zbiórki.
Ta miła i cicha istotka wita mnie: "Gdzie wy kurwa wszyscy jesteście??"
Znacie ten moment, kiedy żarty są tak na miejscu jak zakup różowych stringów w więziennym sklepiku? to właśnie był taki moment.
Okazało się, że pozostała część ekipy także "się spóźnia" z powodów życiowo-technicznych
Ustalamy, że oni wyjadą z Łodzi a ja ich dogonie na autostradzie.
Jazda autostradą na Afryce posiadającej kostkowe opony przypomina pisanie esemesów na dotykowym telefonie, gdy człowiek załozył rękawice bokserskie.
W końcu po jakiś 50 kilometrach doganiam jadącą dostojnie 100 km/h kolumnę.  
AAAA właśnie.
Kolumna.
Ekipa.  
Prowodyr : Tediks aka Ojciec Tadeusz, aka Nasz Tygrysie. Afryka XRV750 RD07, były sprzęt Niedźwiedzia.
Martyna. Transalp PD10
Nev. Transalp RD10 (to nie pomyłka, kolejny model po PD10)
Grinch. Transalp RD11
Saper aka Młody aka Szatan Afryka RD07 (dołączył do nas pod koniec dnia)
Ja. Afryka RD04  
Jazda przez Warszawę (kocham jeździć przez to miasto) to zadanie dla masochistów.
Korek, to mało powiedziane.
Na moście przez Wisłę spotykamy Motocyklistę radośnie pchającego pod górkę swoją customową armaturę.
Zsiadamy ze sprzetów z Tedixem i ku uciesze kierowców puszek dających nam wyrazy sympatii przy pomocy klaksonów oraz rąk wystawianych przez okna blokujemy jeden z dwóch dostępnych pasów w celu pomocy.
Facetowi zabrakło paliwa.
Gdy zaczynam wyjmować z narzędziówki wężyk w celu spuszczenia odrobiny wahy od jednego z nas, pojawiają się czterej koledzy o barwach naszego nieszczęśnika.
Uff. teraz będzie łatwiej.
Zaraz po nich pojawia się biały bus a w nim łysy kolo wielkości szafy z wytatuowanym pająkiem na głowie i pytaniem:
- Macie problem?
Na ogół oznacza to konieczność otrzymania lub wydania wpierdolu, jednak tym razem był to po prostu facet jadący pustym busem, do którego ładujemy bezpaliwowego Dragstara oraz jego jeźdźca i jedziemy dalej.  
Dalsza droga to pikuś.
Marzniemy, ale nie mokniemy, a ja pierwszy raz doceniam grzane manetki.
Nocleg w agroturystyce 20 km od granicy.  

P1210674jpg
   
Sobota 12.04.
Klar motocykli i wyjazd na Litwę (120 km do miejsca docelowego)

Niestety tutaj także nie bez przygód - wszyscy jak jeden mąż (i jedna żona - Martyna) zapomnieliśmy o czymkolwiek do jedzenia.
W związku z tym nasze śniadanie i posiłek energetyczny, przed zawodami składają się z batoników, które dała mi Ania oraz wczorajszych kanapek.
Nikt nawet nie myśli o zakupach lub knajpach, liczy się tylko jazda.
Na miejscu:  

P1210755jpg

Powoli zaczynają się zjeżdżać  litewscy fani Enduro.
Zasadniczo u nas taka impreza byłaby jeżeli chodzi o frekwencję i rozmach na poziomie jedynej i ogólnokrajowej.
U nich to jedna z wielu.
Szacunek (ponad 200 maszyn)
Zapisy.
Odprawa.
Wyjazd na start.
To także trochę nie jak u nas :/
Żadnych sędziów technicznych sprawdzających, czy dana szerokość opony była homologowana do danego motocykla, oraz czy kaski posiadają homologację drogową nie starszą niż 5 lat.
Miałem dziwne wrażenie, że oni tam byli, dla nas a my byliśmy mile widzianymi przybyszami, a nie petentami do spławienia.
Wyprawa na start, czyli przejazd po litewskiej drodze lokalnej (szuter lub tłuczeń z normalnymi oznakowaniami drogi asfaltowej)

P1210858jpg

Dalej start.
Pierwsze startuje Moto5, które ochrzciliśmy rzeźnią.    

P1210768jpg

Sprawa polega na tym , że po Torze jadą dwuosobowe ekipy i wygrywa ta, która robi więcej kółek przez trzy (!) godziny.
Następnie startuje Rajd nawigacyjny.
I tu nam opadają kopary.
Wszystkie motocykle, które były podobne do naszych i podobnie wyposażone pojechały na zbiórkę (Afryki, duże Gieesy itp)
Zostają hardcorowe wydumki i... ... my.
Dodatkowo łamie nas oprawa - w języku litewskim trwa 20 minut.
Po angielsku dla nas około 2 minut i jest zakończona stwierdzeniem, żebyśmy się nie martwili, bo o zmroku zaczną nas szukać w razie czego.
Ojciec Tadeusz wybierał trasę :)    

P1210789jpg

Zabawa polega na tym, że dostajemy koordynaty do GPS i mamy się sfotografować przy waypointach, które tam są (cyfry namalowane na drzewach, kamieniach itd.
Patrząc na nasze "mapy"  i oprogramowanie, rywale litują się i dają nam do wgrania soft z porządnymi mapami.
Dzięki temu już po pół godzinie jesteśmy w drodze i odnajdujemy kolejne punkty.

P1210790jpg

P1210792jpg




P1210794jpg

P1210855jpg

Powyżej niektóre z nich. (widać postępujące zmęczenie)  
Dalej są szybkie szutry, na których stwierdzam, że Litwini mają spore poczucie humoru, gdyż na ostrzejszych zakrętach stawiają znami z ograniczeniem do 80 km/h.
Oraz odcinki przez las i teren po wyrębie.              

P1210796jpg

64jpg

69jpg

Są odcinki, gdzie jedziemy kilometr przez godzinę, a drogę torujemy rękoma.
Gotują się oleje i ludzie, padają sprzegła, a z wysiłku nie jesteśmy w stanie utrzymać maszyn w pionie (Nev traci szybę gdy nie jest w stanie nogą podeprzeć sprzęta na postoju).  
Wtedy zaczyna się walka nie o punkty, a wogóle o powrót na metę.  
Po paru godzinach docieramy do upragnionego końca.
Meta wita nas owacjami, zimnym piwem, które młodziutka barmanka nalewa mi poza kolejnością, słysząc, że jesteśmy z Polski.    

75jpg

Od lewej: Nev, Drakas (Litewski Afrykańczyk na zaproszenie którego tam byliśmy) Ojciec Tadeusz i Martyna.
Dalej jest oficjalne zakończenie zawodów, na którym dostajemy podziękowania i gadżety jako pierwsza ekipa z Polski i impreza.
Nie wierzcie, że tam nie lubią Polaków.
Nie trzymaliśmy się razem jak oblężona twierdza.
Wręcz przeciwnie.
Tadeusz rozmawiał z Komandorem zawodów, Martyna relaksowała się w łaźni wraz z litewskimi endurowcami i ich Kobietami,
Grinch i Nev zacieśniali przyjaźń litwesko-polską przy litrowej butelce 666 - czyli ichniej wersji wódki motocyklowej.
A ja piłem czystą zagryzając czosnkiem i grilowanymi rybami i gdyby nie Szatan pomagający mi w spożyciu, pewnie bym nadal tam zalegał.
Dostaliśmy zaproszenia na kolejne imprezy i namiary w razie problemów.
Dostaliśmy namiary na Braci Afrykańczyków na Białorusi i wspólnie wypiliśmy za spokój u Braci na Ukrainie.
Noc była długa.  

Niedziela.  13.04.  
Powrót.    

89jpg

Po przejechaniu granicy spotykamy się z polską rzeczywistością.  
Pada lekki deszcz, więc zatrzymujemy się na skraju drogi z Augustowa do Giżycka w leśnej wiacie.
Znikąd zjawia się Straż Leśna i straszy mandatami za trzymanie motocykli pod wiatą.
Cóż - po krótkiej rozmowie kontynuujemy zbrodniczy proceder gotowania wody na herbatę i kontemplujemy wspomnienia wczorajszego jeżdżenia przez gospodarstwa rolne, prywatne działki i lasy.
Dobrze, że mamy wolność już i nam ruscy nie grożą :/
Dalej jest prosto, tzn krzywo.
Zmęczenie i pogoda powodują, że jazda staje się dożynkami.
Pilnujemy się nawzajem i po zmroku docieramy  do domów.  
Gdy parkuję afryka dostaje poklep w podziękowaniu za to, że mnie dowiozła i nie zawiodła.
Później śpię 23 godziny.  

Kolejny dzień mija ...