Co z nami będzie...

Cmentarz. Wcale nie przy okazji 1 listopada. Środek tygodnia. Wokół nikogo. Kobieta i mały chłopiec. Choć mały to pojęcie względne. Chyba siedmiolatek.

Idą zapalić świeczkę na grobie kogoś z rodziny. Kogoś ważnego. Ona powoli zaczyna się godzić, że brata odwiedza już tylko na cmentarzu. Chłopiec nawet nie pamięta wujka.

- Mamo, a Ty gdzie będziesz miała swój grób?

Zatkało. Bardzo. Jakoś dotąd nie myślała o sobie jak o zwłokach.

- Synku, nie wiem. Jeszcze nie umieram.

- No, ale kiedyś umrzesz?

- Kiedyś tak. Mam nadzieję, że nie szybko.

- A grób będziesz miała taki malutki jak wujek, czy taki duży?

- Hmm... nie wiem Kochanie. Taki pewnie jaki mi kupią.

- A kto Ci kupi? Tata?

- Jeśli umrę przed tatą to pewnie tak.

- A jak nie, to ja Ci kupię. Tylko ładny taki.

- Dobrze. A jaki to jest ładny?

- O taki – pokazuje ręką - taki do Ciebie pasuje.

Chłopiec wskazał duży, nieokrzesany płaski kamień. Surowy, postrzępiony. Wyryte w kamieniu imię i nazwisko. Żadnego krzyża. Wezgłowia, wazonu. Przed kamieniem skromy znicz. Pali się.


Kilka lat później sytuacja podobna. Tylko ilość osób do których idą wzrosła. Mijają kamień. Młody staje.

- Pamiętasz mamo, że taki Ci obiecałem?

- Jasne. Zmieniłeś zdanie?

- Nie. Nadal twierdzę, że do Ciebie pasuje. Ale nie tutaj. Na cmentarzu jesteś inna.

- Nie? To gdzie?

- Na łące. Najlepiej pod drzewem. Aaa, i w cieniu. Żeby Ci gorąco nie było.


Zastanawialiście się kiedyś co stanie się z nami po śmierci? Nie mam na myśli nieba, czy piekła. Tak mi nie po drodze. Raczej co dalej? Czy będzie miał kto nas pochować? Czy będzie chciał, czy będzie mógł? Spalą nas, a może pozwolą użyźnić glebę. Czy zasłużymy na przysłowiowy nagrobek? Czy może kamień? Czy ktoś potem przyjdzie zapalić nam świeczkę?

A może napisać testament z wytycznymi? Przeprowadzić rozmowę z rodziną. Ustalić szczegóły? Czy po naszej śmierci ktoś weźmie to pod uwagę?

Kiedyś, w dawnym życiu, przeżyłam rozmowę na temat śmierci. Też na cmentarzu. Nad rodzinnym grobowcem. Kobieta, która stała przy mnie poważnym głosem poprosiła o złożenie obietnicy. Chciała, bym po jej śmierci znalazła jej inne miejsce na pochówek. Nie chciała leżeć wśród innych zmarłych z rodziny. Prosiła, by pochować ją daleko, na drugim końcu cmentarza. Chciała leżeć sama. W grobie pochowano nieokreśloną dla mnie ilość osób. Na grobowcu był tylko napis „Grób rodziny ...” Tu padało nazwisko. Kobieta podała powód. I ja ten powód zrozumiałam.

Minęło pewnie dwadzieścia lat od tamtej rozmowy. Wciąż ją pamiętam. Doznałam szoku? Nie wiem. Nikt inny nigdy nie rozmawiał ze mną na taki temat. Ja długo później też z nikim tematu nie poruszałam.


Nie lubimy myśleć o sobie jako o kimś kogo już nie ma. Nie chcemy myśleć o tym, że kiedyś może przy nas zabraknąć kochanej osoby. Że może ktoś będzie mierzył się z tematem. Że może nam przyjdzie decydować. Jak zachowamy się my, jak zachowają się nasi bliscy.


- Proszę podpisać oświadczenie, że wolą zmarłego była kremacja – urzędniczka bez emocji podała kartkę papieru.

- Że... że jego wolą? - niepewnie spytała Kobieta.

- Tak. Bez takiego oświadczenia nie możemy spopielić zwłok.


Cholera, skąd miała wiedzieć. Nigdy nie rozmawiali. Nikt nie brał pod uwagę, że on zginie. Przecież to był wypadek. Wypadków się nie planuje. Do wypadków nie można się przygotować.

Po przeprowadzonej sekcji przyszła informacja, że można odebrać ciało. Że można załatwiać sprawy pogrzebowe. Pogrzeb? Gdzie pochować brata? Przecież nie mieli rodzinnego grobowca.

Najbliższy cmentarz być pełny. Nie przewidywano nowych miejsc. Nie było na nie miejsca.

Ogłoszenie w gazecie: „Odsprzedam miejsce na cmentarzu.” Na tym cmentarzu. Udało się. Mieli miejsce. Rodzice też będą mieli blisko. Jeden tylko szczegół. Miejsce w kartotekach widnieje jako dziecięce. W praktyce - można pochować urnę.

Podpisała. Choć wątpliwości pozostały na zawsze. Facet mieszkał przecież na wsi. Na pewno był tam cmentarz parafialny. Skoro tam zamieszkał, może wolałby tam...