Zombie

Zombie

Czasami każdy ma taki dzień , na końcu którego stwierdza że rano najlepiej nie wstawać w ogóle z łóżka.

Dzień w pracy i wszystko po nim, z godziny na godzinę utwierdza człowieka w tym przekonaniu, a jakaklowliek próba poprawy sytuacji powoduje jedynie kolejne wtopy i porażki.

Nadchodzący po takim dniu, mglisty i senny wieczór, zamiast snu i wypoczynku przynosi, przyprawiajacą o ból głowy mgłę, wdzierającą się do domu i duszy.
Siadającą na klatce piersiowej i duszącą jak Strzyga.

W taki wieczór, po godzinie przewracania się w mokrej od dusznych myśli pościeli stwierdzam że chyba tak szybko nie zasnę.

Zegarek bezlitośnie odmierza czas do zadanego czasu budzika, ustawionego na długo przed świtem i ukrytego za nim kolejnego dnia, a ja w żaden sposób nie jestem w stanie wypędzić z głowy mgły i zasnuwających ją myśli.

Szybki orient i duszne łóżko – i twarz ukrytą w dłoniach na jego skraju zamieniam na bojówki, stare wojskowe buty i kurtkę narzuconą na gołe ciało.

Drzwi, klucz, schody, syk centrala i trzaśnięcie drzwi mercedesa.

Później nierówny zaskok starego diesela i podróż przez senne miasto szarych bloków i starych ruder.

Wjeżdżam do ponurej przemysłowej dzielnicy ze starymi fabrykami rażącymi pustymi oczodołami martwych okien.

Diesel zastyga, brama, szczęk klucza w drzwiach od garażu i zgniły zapach przepalonego oleju pomieszanego z benzyną i zbutwiałymi wyciszeniami.

Trzask drzwi, hebel, pompa paliwa cicho szemrząca za siedzeniem, w końcu zaskok silnika po paru obrotach rozrusznika.

Powoli wytaczam Wannę, plującą paliwem w wydech jak stary karaluch.

Gdy wyjeżdżam na dziurawy asfalt , głównej ulicy i zrzucam ssanie , i daję gaz do dechy .

Gaźniki wciągają, wraz z powietrzem, mgłę , która zalega w mojej głowie, oraz cały dzisiejszy dzień.

Staję na środku ulicy.
Gdy dodaję gazu, silnik krzyczy JESZCZEEEE.

Strzelam ze sprzęgła i całe auto, w tym mnie, jego małą część, przechodzi dreszcz.

Kolejne biegi i coraz wyższe obroty prowadzą nas coraz dalej w wyścigu ze snującym się posępnie, po asfalcie, cieniem rzucanym przez auto w świetle nielicznych, jeszcze działających, ulicznych latarni.

Głuche uderzenie i iskry idące spod auta informują o przejechaniu (przeleceniu?) nad przejazdem kolejowym, nieużywanej od lat bocznicy, prowadzącej teraz do nikąd.

Na blacie mam 7 tysięcy obrotów.

Wyprowadzone w środku auta wloty gaźników wysysają z kabiny zapach spalonego oleju pomieszanego z czarnymi myślami.

W oddali widze nitkę torów kolejowych relacji Łódź – Kutno.
Teraz jest oświetlona przez sennie migające lampki oznaczające nadjeżdżający pociąg do niestrzeżonego przejazdu.

Znów 7 tyś obrotów, wrzucam 4 bieg .

Za migającymi jak na upiornej choince lampkami powoli zaczyna się przetaczać towarowy pociąg . 160 km/h mam około 200 metrów przed przejazdem.

Gaźniki ryczą JESZCZEEEEE a wtórujący im wydech całkowicie oczyszczają mnie ze wszystkiego co się dzisiaj wydarzyło.
Około 100 metrów przed przejazdem wciskam z całej siły hebel.
Pod autem się gotuje, nierówna nawierzchnia powoduje że amortyzatory, hamulce i układ kierowniczy dostają orgazmu.
Całą budą targają drgawki, a Wanna zaczyna powolne obracanie się w lewo dokoła własnej osi.

Nie robie nic.

Auto zatrzymuje się przed przejazdem, praktycznie w poprzek drogi.

Nerwowo wypinam się z pasów i szarpię za klamkę drzwi.

Chwilę później stoję na przedniej masce Wanny i unosząc do góry rozłożone ręce KRZYCZĘ w kierunku pociągu, monotonnie przetaczającego się po przejeździe.

Gdy brakuje mi już tchu, powoli opuszczam ręce.
Siadam na masce i opieram się o zimną przednią szybę , ze spokojem patrząc się na przejeżdżające wagony.

Pode mną cicho i spokojnie dudni silnik.

Teraz spokojnie zasnę.