Zdechła ofca i inne opowieści Bieszczadu.

Zdechła ofca i inne opowieści Bieszczadu.

Po lipcowej wyprawie w Bieszczady pozostało trochę zaschniętego błota na Afryce, pokrzywione tarcze hamulcowe, parę fajnych zdjęć i wspomnień...
...i niedosyt.

Zakup nowego motocykla dla Ani i jej stwierdzenie po paru krótszych wyjazdach, że tym sprzętem mogłaby spróbować sił na bieszczadzkich drogach i bezdrożach, oraz konieczność wykorzystania do końca września zaległego urlopu cementują decyzję. 

Wracamy w Bieszczady :)

Tym razem jedziemy na dwóch motocyklach, a ze względu na coraz niższe temperatury planujemy spanie pod dachem. 
Daje to nowe możliwości, jeżeli chodzi o rozmieszczenie i ilość zabranego szpeju (ponton jeszcze nadal odpada, ale już duży aparat wraz z osprzętem i większy zestaw kuchenny się mieszczą).

Do rozwiązania pozostaje temat przeglądu, który wypada w ADVce dokładnie w środku naszej wyprawy. 
Jako, że serwisujemy motocykl w Nowym Dworze Mazowieckim (kto choć raz widział globus polski ten wie, ze to na północ od Zgierza, a Bieszczady są na południowy wschód), zgłaszamy się do nich z pytaniem jak załatwić sprawę. 
Temat niecoczekiwanie rozwiązuje Ania znajdując serwis w Sanoku. 

Telefoniczne umówienie wizyty i problem rozwiązany. Zostało nam tylko dowinąć brakujące siedemset kilometrów, czym zajmujemy się na bocznych drogach woj łódzkiego, świętokrzyskiego i popapracia (znaczy podkarpacia).

DSCN4881JPG

Pierwszy nocleg - Mielec.
Dojeżdżamy popołudniem, jakieś dwie godziny przed planem. 
Wychodzi tutaj jeszcze jedna zaleta duetu Afra-ADVka, dzięki podobnym charakterystykom udaje nam się utrzymać średnią prędkość na poziomie 50 km/h. Na bocznych drogach połączonych z szutrami to naprawdę dobry wynik.

Boczne drogi południowego mazowsza i świętokrzyskiego witają nas pierwszymi opadającymi liśćmi. Widok romantyczny, ale dla motocyklisty także cholernie niebezpieczny. 
(Spadające liście są bardzo śliskie i można się na nich łatwo wypierdolić, a wtedy cały romantyzm chwili jak to mawiają szlag trafia).

Sam Mielec jawi nam się jako zadbane miasto pełne nadziei. Prężnie rozbudowywana strefa przemysłowa, obwodnica i ogólny remont to budujace widoki. 

Ponieważ jest to tylko przystanek, lokujemy się w przydrożnym motelu reklamującym się jako noclegownia dla pracowników.

DSCN4894JPG

Miejsce to zaskakuje nas czystością (której nie widziałem w wielu trzygwiazdkowych hotelach)
oraz ogromnym, zamykanym parkingiem (ważny temat dla motocyklistów). 
Ponieważ korzystają z niego faktycznie głównie robotnicy, do godziny 22 jesteśmy sami.

Krótki spacer po okolicy i odkrywanie starej części mieleckiej strefy przemysłowej kończą pierwszy dzień wyjazdu.

DSCN4885JPG

Początek drugiego dnia to dalsza podróż w kierunku Sanoka. 

Na jednej z bocznych dróg urządzamy popas wraz ze śniadaniem.

DSCN4900JPG

Dojazd do Sanoka trwa znów krócej niż zakładaliśmy, na szczęście udaje nam się wcisnąć w 
kolejkę do przeglądu. 

Odpowiednie wrażenie robi na mechanikach połączenie Afryki i ADVki, oraz opis skąd i dokąd jedziemy. 
Prawie dwugodzinny przegląd z pełną listą wykonanych czynności wykonują naprawdę skrupulatnie. My w tym czasie zwiedzamy Sanok.

Gdy ADVka jest gotowa ruszamy w dalszą drogę. Zamierzamy sprawdzić poprawność przeglądu i skończonego wreszcie docierania sprzętu w warunkach bojowych. 

Górskie serpentyny Bieszczad wydają się w sam raz na tą okazję. Dzięki zakupionej na poprzedni wyjazd dokładnej mapie, bardzo szybko zjeżdżamy z Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej i bocznymi drogami objeżdżamy okolicę. 
Jest środek tygodnia i to po głównym sezonie, dzięki czemu na drogach spotykamy tylko lokalesów. 

Największe wrażenie robią na nas wielkie żelazne skurwysyny słuzące do zwożenia drewna. 
Czterokołowe traktory, w których przednie koła są wielkości tylnich, które mimo kolejnych prób odnalezienia emblematu producenta nie zdradzają swojej marki.
Przez to do końca wyprawy będą przez nas nazywane Wielkimi Żelaznymi Skurwysynami. 

Na dalszym odcinku wychodzi, że nie mamy szczęścia do bieszczadzkich brodów. 
O ile poprzednim razem było za dużo wody aby nimi jeździć, teraz było jej za mało i tylko betonowe płyty przypominały gdzie one są.

DSCN4902JPG

Dzień kończymy w wynajętym domku z pięknym widokiem na tamę, który posłuży nam jako baza wypadowa na kolejne wyjazdy. 
(Poniżej ryś uwieczniony na suchej stronie zapory).

DSC_0048JPG

Dzięki założeniu stałej bazy, kolejnego dnia wyruszamy w góry praktycznie na pusto.
Jedyny szpej, który zabieramy, to kuchenka i wiktuały na kawę oraz szybki obiad na mymłonie natury.

Nasza mapa po raz kolejny nie zawodzi i już po parudziesięciu minutach znajdujemy opuszczone gospodarstwo. 

DSC_0016JPG

Zgodnie z zasadami zwiedzania takich miejsc nie pozostawiamy żadnego śladu po naszej obecności. 

Dalsza droga to szuter i przejazdy przez miejsca pracy drwali.

DSCN4923JPG

Tutaj całkowicie oddaję palmę pierszeństwa Ani i ściągam przed nia czapkę. 
O ile jazda tymi drogami była wymagająca dla mnie i odpowiednio przygotowanej Afryki, o tyle na ADVce i drogowych oponach był to naprawdę  kawał ciężkiej pracy. 

Lista zakupów do Advenczera wydłuża się o podwyższenie kierownicy, aby Ania mogła jeździć wygodniej na stojąco dłuższe dystanse i kostkowe opony, aby moto sie lepiej trzymało luźnej nawierzchni. 

DSC_0037JPG

DSCN4917JPG

Dzień kończymy Wielką Pętlą Bieszczadzką i pysznym żurkiem w Czarnym Kogucie.

DSC_0040JPG

Ponieważ cały kolejny dzień ma padać, ustalamy, że będzie to odbój od jazdy.
Zmiana motocyklowych kamaszy na trekingowe i ruszamy nad tamę.

Na tamie dzięki lejącemu deszczowi i okresie poza głównym sezonem bardzo mało ludzi. 
Jest czas na rybkę i  spacer koroną, gdzie dzięki ulewie jesteśmy praktycznie jedyni.
Deszczówki zakupione w GSie w Czarnej, podczas poprzedniego wyjazdu sprawiają się idealnie. 
Mam nadzieję, ze nie braknie takich sklepów i wyrobów.
Pomyśl - w decathlonie, czy innej biedronce stada inżynierów myślą nad nadaniem klasy przepuszczalności dla danego produktu - czyli jaki deszczyk wytrzyma. 
W bieszczadzkim GSie dostajesz worek uszyty ze skrawków wojskowego pontonu. 
Albo coś jest wodoodporne, albo nie. 
Tam nie mają innych klas wodoodpornosci.

DSCN4936JPG

Kiedy przechodzimy obok stoiska typowego bieszczadzkiego warjata, Ania śmieje się patrząc na mnie. 
Wygarbowane owcze skóry co prawda nie zachęcają do zakupu zapachem starego capa, ale zawsze chciałem mieć taką na  siedzeniu Tajgi. Po krótkich namowach kupuję jedną z nich i dzięki temu mam w końcu własną zdechłą ofcę :). 

Wieczorem sytuacja się nieco komplikuje, gdyż Ania podejmuje próby eksmisji mnie i zdechłej ofcy z domku z powodu zapachu. (Dla jasności - Ofcy, nie mojego).

Kolejnego dnia, ze względu na prognozy pogody i mój oddech przypominający odgłos odpalanego zimą Kraza postanawiamy zrobić totalny odwrót. 

Jest niedziela rano, więc góry żegnają nas mgłami wstającymi znad dolin, oraz całkowicie pustymi drogami. Pod ździczałymi drzewami owocowymi rozpościerają się dywany jabłek, gruszek i śliwek, a my gnamy powoli w kierunku domu. 

W okolicach Staszowa dociera do nas dobitnie, skąd się wzięło powiedzenie " Piździ jak w kieleckiem". 
Silny i zimny wiatr powoduje, że jazda staje się walką o utrzymanie na drodze. 
Na jednym z postojów Ania przeprasza się ze zdechłą ofcą, którą nazwaliśmy rodzinnie Muflonem.

DSCN4941JPG

Znaleźliśmy sposób na twardą kanapę ADVki i brak ogrzewania siedziska przez silnik.

Po drodze czterokrotnie wyprzedza nas ekipa na beemkach z Częstochowy. Jak widać równa jazda 90 km/h i trasa według mapy dają nam przewagę nad koniami mechanicznymi.

W domu lądujemy około 18, więc nie jest źle.
Przejechane 1240 km udowodniło nam, że wspólne wyprawy gdzie jeździmy solo i to z elementami offu są jak najbardziej dla nas. Lista ulepszeń, dzięki którym Ania będzie mogła w pełni wykorzystać potencjał swój i ADVki się wydłuża, a ja jestem na etapie szukania drugiej zdechłej ofcy.

Cóż  - wykuruję się, 
przy pomocy wyciagarki z Garbatego Jednorożca wyprostuję gmol w Afryce, który pogiąłem przy parkingówce, 
dozbroimy ADVkę... 
i bedziemy dalej przemierzali boczne drogi wszechświata i okolic.

Kolejny dzień mija....