Wolne Ptaki - czyli o tym jak zagospodarować weekend spieprzony przez robotę.

Wolne Ptaki - czyli o tym jak zagospodarować weekend spieprzony przez robotę.

W piątek około 11 dowiedziałem się, że wszystkie moje weekendowe plany związane z czymkolwiek idą w przysłowiowe pizdu.
O tej to oto godzinie okazało się, że muszę w sobotę iść do pracy.
Samo pójście do pracy nie byłoby jeszcze dużym problemem, gdyby odbyło się w normalnych do tego celu godzinach.
Ja niestety musiałem iść do pracy na godzinę13.30 i siedzieć tam do 21.30.
Ehh - czasem trzeba ;/
Odwołałem zatem spotkanie z Martą i Romanem oraz resztą ekipy z Race&Rallye Team na Torze Poznań.
Tutaj jakoś poszło.
Trudniejsze dla mnie było przedłużenie rozłąki z Anią.
Zresztą dla niej także :(
Jednakże okazało się, że Ania ma głowę często bardziej lotną niż ja
(w tym przypadku dużo bardziej :)  ) i już po godzinie to Ona była w drodze do mnie do Zgierza.
A wraz z nią cały jej motocyklowy ekwipunek co powodowało iż gówniany z początku weekend zaczął się rysować w nieco jaśniejszych barwach.  
Sobota minęła pod znakiem nadchodzącej, trwającej oraz minionej pracy.
Z małą przerwą na wizytę u Sławka w warsztacie, gdzie Sławek i Niedźwiedź doprowadzali czerwonego GSXF-a do stanu używalności.
W kantorku na kawę gdzie zawsze powstają najciekawsze plany zrodził się plan wspólnej krótkiej wyprawy w niedzielę.
Jednakże bez Niedźwiedzia (został zaproszony na obiad przez biedną wybrankę swojego syna.

Dlaczego biedną? - dlatego, że Niedźwiedź co prawda ważył kiedyś poniżej 100 kg i jadł mało, ale później poszedł do przedszkola i żarty się skończyły.
Od tamtej pory jeden obiadek dla niego jest równoważny tygodniowemu kontyngentowi jedzenia z ONZ dla średniej wielkości wioski w Afryce)  
Zatem pozostały cztery osoby i dwa motocykle.  
Ponieważ także Sławek i Kasia mogli jechać dopiero po południu, w niedzielę po śniadaniu przystąpiliśmy z Anią do układania pierwszej części trasy.
Ze względu na ograniczony czas wybraliśmy wyjazd do bunkrów w miejscowości Konewka k.Spały.
Szybkie klarowanie sprzeta.
Uzupełnienie oleju, przesmarowany łańcuch, manele w tankbag i w drogę.
Pierwszy postój już w łodzi. zatrzymujemy się na nadgryzionej zębem czasu trzypasmówce.
Dlaczego?
Dlatego, że jest to nitka dawnego ulicznego Toru Wyścigowego w Łodzi na którym do końca lat 80-tych odbywały się zawody i to nie byle jakie, bo między innymi eliminacje WMMP.  

DSCN0126jpg

Następnie jak najszybciej opuszczamy aglomerację i bocznymi drogami docieramy do Tomaszowa Mazowieckiego.
Po drodze Ania pstryka kilka zdjęć podczas jazdy:    

DSCN0131jpg

Tuż przed Konewką nawierzchnia drogi zmienia się na starą kostkę brukową.
Gdy popada musi tu być naprawdę nieśmiesznie.    

DSCN0137jpg

Na miejscu odnajdujemy klimat, który nam bardzo dobrze odpowiada :)
Chodząc pomiędzy pozostałościami umocnień próbujemy w wyobraźni odtworzyć jak wyglądało to miejsce gdy w pełni spełniało swoje złowrogie zadanie.
W środku długiego na 380 metrów bunkra kolejowego odnajdujemy przyjemny chłodek - w sam raz dla nas ubranych w grube skórzane stroje motocyklowe:    

P1160582jpg

Przed bunkrem spotykamy historycznych Braci:    

P1160595jpg

W międzyczasie dzwoni do nas Sławek i zaklepuje godzinę 15 jako czas spotkania w warsztacie jako początek drugiej części wyprawy.
Zwijamy się zatem mając do przejechania sporo kilometrów i niecałą godzinę czasu.
Gdy dojeżdżamy do warsztatu, przy szybkiej specjalności zakładu (lura w brudnej szklance) ustalamy dalszą trasę.
Na początek podążamy drogą szczególnie mi bliską.
To na niej pod koniec 2010 roku stawiałem swoje pierwsze kroki na motocyklowej drodze.
Dalej jazda przez senne małe miasteczka z mętnym wzrokiem miłośników win nieimportowanych wpatrujących się w nas od czasu do czasu.
Tak docieramy do Zelowa.
Małe senne miasteczko w którym jedyne co się zmienia to data w kalendarzu.
Na rogu rynku jemy pyszne włoskie lody, takie jakie pamiętamy z dzieciństwa.
Lodziarnia oraz maszyna która produkuje lody także najpewniej pamiętają czasy starsze niż nasze dzieciństwo.
Po posileniu się chwila nad zalewem:

P1160603jpg

(na dalszym Planie BMW R650 - czyli Sławkowa "Wisienka")  

DSCN0142jpg

I czas do domu.
W drodze powrotnej łapie nas nawałnica połączona z porywistym wiatrem.
Widowmaker po raz kolejny sprawdza się bez zarzutów.
Podobnie jak nowe - dopiero co przetestowane ubranie Ani oraz Tankbag Helda, który mimo nie założenia ochrony przeciwdeszczowej wszystko co ma w środku utrzymuje suche.  
Gdy docieramy do Rąbienia deszcz odpuszcza.
Szybkie pożegnanie do następnego razu i każde z nas jedzie to codzienności.  
Pomimo niefortunnej pracy w sobotę ten weekend z nakręconymi 300 km uważam za udany.
Myślę, że sprawdziłem się jako motocyklista, po raz pierwszy prowadząc maszynę w dłuższą trasę z dwoma osobami na karku.
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz to powtórzymy i zarówno ja jak i Moja Mała Zielona Żabka będziemy z tego zadowoleni :)  

To tyle.

Lewa w górę i do zobaczenia na trasie.