Wakacje 2020 - wciąż w drodze - cz. 4

Wakacje 2020 - wciąż w drodze - cz. 4

Dzień zaczynamy śniadaniem na plaży pod słomianymi parasolami – po królewsku :-). Do tego kąpiel w ciepłej wodzie i w drogę...

Nieco na wschód od Mielnika kierujemy się na ręczną przeprawę promową. Dwoje ludzi, którzy ją obsługują krzywią się nieco widząc ciężar naszych aut, które musieli ręcznie przeciągnąć na drugą stronę nurtu rzeki.

12 Mielnikjpg

Tym razem docieramy do miejsca kultu nie ludzi, ale samochodów terenowych. Miejsca świętego do którego każda stara terenówka powinna odbyć podróż. Miejscowość Bubel Stary. Na początku tej opowieści napisałem, że w starej terenówce aby jechać prosto musisz kręcić kierownicą. I tak jest w rzeczywistości. Do tego kakofonia stuków, puków i jęków jakie wydaje auto układa się w muzykę połączoną w klekotem starego diesla o mocy pozwalającej wyprzedzić rosnące przy drodze drzewo. Jeżeli chodzi o skrzynię biegów - ja poszedłem w manual, w którym zmiana biegów przypomina mieszanie kijem w kadzi z ciastem na Kartacze, a Krzysiu w automat, zmieniający biegi z polotem kołowrotu od wiejskiej studni.

Pomimo to dojechaliśmy. Ponieważ w miejscu świętym dla samochodów nie ma nic ciekawego dla ludzi ruszamy w dalszą podróż.

W Janowie Podlaskim tankujemy na najstarszej stacji benzynowej jaka istnieje w Polsce (wcześniej benzynę kupowało się w aptekach) z przedwojennymi, ręcznymi dystrybutorami paliwa wyprodukowanymi w 1928 roku. Chyba jedyne takie urządzenia w Polsce – nie znalazłem informacji o innych. Znalazłem za to informację, iż były w użyciu do końca lat 70 XX wieku. Na szczęście zabytkowe dystrybutory, które na niej stoją są już tylko do ozdoby. Tankowanie ponad 60 litrów ropy ręczna pompką w partiach po 5 litrów zajęłoby nam nieco więcej czasu.

Za Terespolem Ania karze mi zjechać z głównej drogi w jakieś bliżej nieokreślone krzaki. Nawigacja głupieje (nie pierwszy i nie ostatni raz), ale po paruset metrach naszym oczom ukazuje się potężny, porośnięty krzakami bunkier. To Lebiedziew, jeden z fortów Twierdzy Brzeskiej. Wchodzimy z Krzyśkiem w jeden ze znalezionych korytarzy. Liczę kroki – 125 kroków na wprost, po czym korytarz się rozwidla na trzy i robi się większy. Zwiedzamy tylko kawałek jednej z odnóg.  Heh – to miejsce na dłuższą eksplorację, na którą nie mamy czasu. Wracamy do aut i ruszamy w dalszą drogę.

Za Włodawą docieramy do kolejnego trójstyku granic (Białoruś, Ukraina, Polska) ze słupkiem granicznym nr 1. Sama granica znajduje się na rzece i możemy ją obserwować jedynie przez lornetkę. Szybka fota i ruszamy szukać miejsca na nocleg.

13 bubel janw trjstykjpg

Tym razem nasz wybór pada na brzeg jeziora Glinki. Z jego brązowymi i podobno leczniczymi wodami. Jest dziko, ale niestety nie bez śladu bytności ludzi. Część wędkarzy uwielbia przecież siedzieć na stercie plastikowych opakowań po zanęcie, a młodzi przy ognisku muszą mieć obok stos starych puszek po piwie. Dzięki napędom dostajemy się w nieco bardziej odległe miejsce. Po nas zostaną tylko ślady opon na kopnym piachu i wyczyszczone miejsce po ognisku. (Śmieci lądują w worku na dachu Garbatego).

Rano postanawiam sprawdzić skuteczność działania wody o brązowej barwie i cudownych właściwościach. Na mycie garów działa całkiem nieźle, na moją facjatę już niekoniecznie. Cóż widocznie jej cudowne właściwości zostały na ten moment zużyte w celu średniego wyczyszczenia naszych talerzy i nie starczyło jej już siły na poprawę mojego wizerunku.

Z nad jeziora ruszamy szutrami w kierunku rezerwatu Żółwiowe Błota. Rezerwat Żółwiowe Błota nazywa się tak dlatego, że składa się głównie z bagien i żyją tam żółwie błotne. Niestety jest to gatunek bardzo płochliwy i nie udaje nam się zobaczyć żadnego z ziomków. Trudno – musi nam wystarczyć widok pięknego i spokojnego miejsca w którym żyją.

14 Glinki wiowe Botajpg

Tego dnia odbijamy nieco bardziej na południe i zmierzamy w kierunku Leżajska, gdzie czeka na nas brat Piotra – Bartek z rodziną, dzięki któremu poznaliśmy Piotra.

Po drodze odwiedzamy Chełm, gdzie w zupełnie nieoczekiwanym miejscu zwiedzamy kredowe podziemia, czyli pozostałości po dzikiej eksploracji złóż kredy, które znajdowany się pod miastem. Wejście do podziemi, które są tak naprawdę jedną wielką kopalnią jest zaskakujące, bo znajduje się w zabytkowym centrum miasta. Po przejściu trasy podziemnej i wysłuchaniu od przewodnika historii powstania Chełma i jego kredowych podziemi wychodzimy na powierzchnię i oglądamy pod którymi ulicami i budynkami chodziliśmy. Teraz przestaje nas dziwić opowieść spod ziemi, o tym, że raz na jakiś czas zapada się tutaj ulica lub jakiś dom. Kredę wydobywano tutaj wszędzie i spod wszystkiego.

Po wyjeździe z Chełma, oglądamy umiejscowione po i przy drodze na południe ruiny zamku w Krupe. Twierdza z XVI wieku była wielokrotnie burzona i przebudowywana, przez co do naszych czasów przetrwała tylko część zabytkowych murów, oraz ziemne pozostałości po fosach.

Następnym punktem na naszej mapie jest Zamość. Perła, którą oglądaliśmy z Anią po raz pierwszy parę lat temu podczas motocyklowego powrotu z Ukrainy. Teraz zwiedzamy ją w czwórkę, wysłuchując wcześniej dosyć długiej litanii pewnej miejscowej niewiasty, która przy pomocy dużej ilości słów na k, ch, j oraz innych liter alfabetu jednoznacznie określiła, gdzie znajduje się miejsce docelowe moje, oraz Garbatego, po krótkotrwałej obserwacji próby naszego parkowania w centrum.

Przepiękna, jak za poprzednim razem, starówka oraz przystępne ceny. Z tym będzie mi się chyba już zawsze kojarzył Zamość. Tym razem pyszne lody i wymarzone wakacyjne gofry.

15 Chem Krupe Zamojpg

Szczebrzeszyn i Zwierzyniec oglądamy tylko z aut i pod wieczór docieramy do Leżajska, miejsca, gdzie czekają na nas Bartek, Jola oraz ich syn Konrad. Bartek jest podróżnikiem, miłośnikiem broni i myśliwym. Jola jest ogrodnikiem i wiedźmą (jak sama siebie określa, czyli kobietą, która wie). Wg mnie szeptunką, tak jak moja prababcia. Konrad wspaniale gotuje dania rożnych kuchni świata i (ku zgrozie obserwujących) prezentuje ich wykwintny wygląd na Instagramie. My byliśmy w na tyle dobrej sytuacji, że udało nam się ich także skosztować.

A – no i są jeszcze dwa psy, przypominające wyglądem i wagą (jeden ponad 80 kg) niedźwiedzie i parę kotów, które traktują nas po kociemu.

Zostajemy ugoszczeni kolacją oraz ogniskiem, przy którym Bartek opowiada nam co możemy zobaczyć w okolicy, żałując, że jest środek tygodnia i nie może nam towarzyszyć. Jola i Bartek opowiadają nam o wyprawie do Rumunii, z której właśnie wrócili. Nie jest to nasze pierwsze spotkanie z całą trójką (choć pierwsze bezpośrednie), gdyż od paru dni Krzysiu czyta nam kolejne odcinki relacji z tej wyprawy pisane przez Bartka. Dzięki temu poznajemy tę zwariowaną rodzinę i po troszku czujemy się współtowarzyszami ich podróży.

W nocy śpimy spokojnie pilnowani przez dwa niedźwiadki, które do odstraszania potencjalnych agresorów wcale nie musiały szczekać. Wystarczyło, że któryś z nich się głośno obliznął przez sen.

Na śniadanie Konrad serwuje przepyszną szakszukę zrobioną z produktów przywiezionych z Rumunii, po czym wyposażeni we wskazówki Bartka ruszamy w teren. Na pierwszy ogień obronny klasztor Bernardynów, który znajduje się w samym Leżajsku, po nim dojeżdżamy offikiem w kierunku kapliczki postawionej ku pamięci księżnej Zamojskiej (z domu Potockiej) w miejscu gdzie została ona śmiertelnie raniona podczas polowania.

16 Leajskjpg

Dojazd do kapliczki prowadzi przez tereny, gdzie niedawno odbywała się zrywka drewna i choć drogi są już udostępnione, to są mocno poryte i zdarza się na nich spotkać leśników z harwesterem.Kierowca urządzenia kiwa nam jak starym znajomym i gdy machamy do niego pyta w którą stronę jedziemy. Gdy odpowiadamy robi nam miejsce i daje wskazówki którędy jechać.

Po obejrzeniu kapliczki i pamiątkowym zdjęciu ruszamy nad zalew w Brzozie Królewskiej. Ze względu na duże zmiany temperatur pomiędzy dniem, a nocą na kąpiel decyduję się tylko ja. Po kąpieli zostaje nam jeszcze nieco czasu do umówionego spotkania z Bartkiem, który chce nas zabrać w jeszcze jedno miejsce, więc postanawiamy pojechać do Łańcuta.

Jak to mawiał Wujek Rysiek „ja to się ludziom po chałupach nie lubię szwendać”, więc ograniczamy się do spaceru po parku i zjedzenia lodów (najlepsze i największe są w tej lodziarni najbardziej na wschód od wejścia – info od Bartka, które potwierdzamy).

Po powrocie do Leżajska spotykamy się z Bartkiem, który zabiera nas do siedziby Oddziału Kawalerii Ochotniczej „Wierzawice” w barwach 20 Pułku Ułanów im. Króla Jana III Sobieskiego.

Miejsce magiczne w którym serce i zapał jednego Pasjonata pociągnęło za sobą kolejnych i oprócz stajni, padoku i budynków gospodarczych znajduje się także mnóstwo historii i to takiej, której można dotknąć, posłuchać, powąchać.

Dzięki uprzejmości p. Doktora (czyli szefa wszystkich szefów na tym terenie) Bartek oprowadza nas po salach w których znajdują się mundury i wyposażenie Ułanów i Krakusek (kobiece konne oddziały z czasów II RP).

Widzimy czym rożni się siodło ułana od siodła oficerskiego, czym wojowali ułani (między innymi najlepszą szablę świata czyli Polską Szablę wz.34). Dowiadujemy się także ile prawdy jest w niektórych filmach mających sławić historię polskiego oręża (jak „Lotna” A. Wajdy) i dlaczego przynoszą one dokładnie odwrotny skutek do zamierzonego.

Niestety jest tu także przykry akcent. Przed budynkami widzimy uwijających się ludzi, którzy porządkują pogorzelisko. Parę tygodni temu ktoś podpalił jeden z budynków. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale budynek spłonął doszczętnie. Sytuacja boli nas podwójnie, po tym co widzieliśmy i o czym opowiadał Bartek.

Po powrocie do Leżajska Jola zarządza ogólne przygotowanie kociołka z gulaszem z dziczyzny. Dziewczyny szykują mięso z sarny i jelenia, razem z Konradem kroją warzywa, Bartek rozpala ognisko, Krzysiu klaruje Landrovera...

… a ja robię to co umiem najlepiej, czyli piję piwo i donoszę je spragnionym (no i przedłużacz zepsułem przy okazji)...

Kociołek? - niebo w gębie powstałe z połączenia polskich i rumuńskich smaków. Mistrzem ceremonii pozostaje Konrad. Podczas ogniska Bartek opowiada nam historię poręcznej siekiery, którą z wprawą operuje. Okazuje się, że w Brzozie Królewskiej mieszka kowal, który pomimo 82 lat na karku takie narzędzia wykonuje, a jego sąsiad dorabia do nich style.

Takiej okazji nie mogliśmy przepuścić.

Gdy po sytym śniadaniu żegnamy się z Bartkiem, Jolą i Konradem jako pierwsze kierujemy nasze auta do kowala. Dziarski staruszek zaprasza nas do kuźni i pokazuje asortyment. Krzysiek wybiera większą siekierę, ja toporek i maczetę. Kawał porządnego rękodzielnictwa w starym stylu. Bardzo ostre i trwałe ostrza i akacjowe style obsadzane bez klina.

Można powiedzieć, że jest to nasz odpowiednik zakupu na straganie w Jastarni plastikowej ciupagi wyprodukowanej w chinach z napisem Zakopane. Każdy musi mieć pamiątkę z wakacji.

17 Leajsk 2jpg

W tym miejscu ponownie chcę ogromnie podziękować Joli, Bartkowi i Konradowi za gościnę, poświęcony czas, pyszności, opowieści i wiedzę, którą chcieli się z nami podzielić. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś odwdzięczyć.

Gdy ruszamy w dalszą drogę okazuje się, że dopada nas proza życia, od której udawało nam się przez ostatnie dni tak zręcznie uciekać....

Muszę wracać do pracy.  Musimy więc skrócić nasz wyjazd... 

Koniec wakacji zaplanowany w Witkowie Śląskim i wspólne latanie. W tej sytuacji odpuszczamy południową część zaplanowanej trasy i z Leżajska turlamy się bocznymi drogami w kierunku Dolnego Sląska. Po drodze zahaczamy o otoczony zabytkowymi murami obronnymi Szydłów i Pałac w Kurozwękach.

Tuż przed północą lądujemy (?I) w Witkowie Śląskim...