Upalnie i motocyklowo.

Upalnie i motocyklowo.

W ostatni weekend pogoda bardzo mocno zachęcała do uprawiania naszego hobby.

Serio.

W chwili gdy normalni ludzie ubierali się conajwyżej w stroje kąpielowe i klapki, my – całą dostępną rodzinką, przywdziewaliśmy skórzane spodnie, masywne motocyklowe buty, zbroje i kaski.

Do tego wszystko w kolorach czarnym lub zbliżonych.

Zatem poniżej krótka historia o tym jak wyróżnić się z tłumu na plaży, oraz o tym, że muzyka łagodzi obyczaje.

Połączenie przyjemnego z pożytecznym – to co zawsze staramy się wdrożyć w życie. Przebiegi kilometrowe Aniowej ADVki i Ginowego Moplika dopasowaliśmy do siebie na tyle, że mogliśmy pojechać do Nowego Dworu Mazowieckiego do Mariusza (nasz spec od tych sprzętów) na przeglądy w tym samym czasie.

Mariusz poszedł nam na tyle na rękę, że mogliśmy umówić się na sobotę. W tym momencie w naszych głowach uknuł się plan aby przy okazji zrobić sobie wycieczkę. A co ;-)

O ile my z Anią rozważaliśmy to tylko jako luźną propozycję, to Gina i Kuba od razu podchwycili temat i plan aby wyjechać w piątek, a wrócić w niedzielę, przy okazji zahaczając przeglądy został przegłosowany.

Piątek – wyjazd.

Podział obowiązków związanych z przygotowaniem każdego, nawet najmniejszego tripu, mamy dosyć dobrze opanowany.

Powoduje to, że nie ma nerwowości, a już okres przygotowań jest miły i pozytywnie nakręcający.

Ania przygotowała rzeczy do pakowania i przy pomocy Giny i Kuby wstępnie objuczyli motocykle.

Ja przygotowałem trasę.

Gdy wszystko było gotowe, a termometr wskazywał 31 stopni - ubraliśmy się w nasze motocyklowe puszorki i wyruszyliśmy w drogę.

Spostrzeżenie nr 1: Wszelakiego rodzaju bielizny chłodzące i inne termoaktywne pierdolety działają gdzieś do 25 stopni na zewnątrz. Później siedzisz w ekskluzywnej jednoosobowej saunie pływając we własnym pocie, który nie ma którędy wyjść....

Trasę ustaliłem tak, aby do Nowego Dworu Mazowieckiego, który był naszym celem, dojechać możliwie jak najmniejszymi drogami (lubimy te z trzy i czterocyfrowymi oznaczeniami) i zamiast 120 km, które dzielą nas od celu zrobiliśmy ponad 170.

Boczne drogi, pola w szczycie żniw i leniwe wioski wokoło. A do tego nasza czwórka pyrkająca sobie 50 – 60 km/h na czterech sprzętach. W porywach więcej...

Po pierwszych km zaczyna być widać, że ćwiczenia, które Gina wykonywała na Mopliku (ósemki, slalomy, hamowania itd.) gdy w poprzednim tygodniu jeździli z Kubą na drogę techniczną przy niedalekiej autostradzie przyniosły efekt. Tak trzymać.

Jazda jest płynniejsza i szybsza, a zakręty przestają być mordęgą.

Nawiguję spokojnie kolejne kilometry i w lusterku obserwuję jak Ania daje na bieżąco kolejne rady Ginie odnośnie jazdy.

Jak mówi stare endurowe powiedzenie: „Raz na wozie, raz w nawozie”

Przekonuje się o tym Kuba...

1jpg

Podczas pokonywania piaszczystego odcinka drogi w Kampinoskim Parku Krajobrazowym zalicza spektakularne przyziemienie. Na szczęście ucierpiał jedynie prawy gmoll i duma rajdera.

Analizujemy przyczyny (głównie zbyt mało gazu) i jedziemy dalej... a co :-)

Gdy dojeżdżamy na miejsce (plaża miejska Nowy Dwór Mazowiecki i znajdująca się obok przystań kajakowa) wszyscy są już nieco zmęczeni upałem i drogą.

Zrzucamy szpej i zostawiamy Kubę z jego Reksiem do pilnowania. My jedziemy zawieźć ADVkę i Moplika do serwisu.

Jak łatwo obliczyć była nas trójka, a motocykl do powrotu jeden.

Abym nie musiał dwa razy obracać na Afryce, z pomocą przychodzi Mariusz, który oferuje, że podrzuci Ginę spowortem.

Gdy jesteśmy już na miejscu ogląda brata bliźniaka ADVki, czyli naszego Reksia i jego wygięty gmoll, co za tym idzi ordynuje prostowanie przy pomocy naszej załogi.

Ja siedzę na motocyklu i trzymam heble, a chłopaki próbują go spode mnie wyrwać.

Skutki tej operacji były całkiem niezłe – gmoll wraca do swojej pierwotnej pozycji i tylko parę rys na nim przypomina o wcześniejszej przygodzie.

Podczas rozkładania namiotów zastaje nas wieczór. Ku naszemu zdziwieniu plaża i przystań szybko pustoszeją. Koło 22.00 oprócz nas na plaży jest rozbity jeden namiot, w którym śpi Obieżyświat, zwiedzający świat na piechotę z plecakiem.

117596390_762666821187251_985972136326288446_njpg

Kąpiel nago na plaży miejskiej (pozdrawiamy Miejskie Centrum Monitoringu w Nowym Dworze Maz. i dziękujemy za wyrozumiałość). Po całym popołudniu w motocyklowych ciuchach była to naprawdę duża przyjemność.

Pomimo przechodzącej obok drogi i linii kolejowej sen przychodzi szybko.

Kolejny dzień wita nas jeszcze większym upałem niż poprzedni. Planowaliśmy, że od rana obejrzymy Twierdzę Modlin, (spaliśmy dosłownie u jej stóp, zaraz obok murów Bramy Ostrołęckiej).

2jpg

Parę wskazówek od Mariusza, dało nam możliwość zaplanowania całkiem zgrabnego obejścia i to nie tylko utartymi, turystycznymi ścieżkami.

3jpg

4jpg

5jpg

Po powrocie do obozowiska miny nam rzedną. Na plaży jest mnóstwo ludzi, cały parking jest zastawiony, a nasze obozowisko jest z każdej strony atakowane przez kolejnych plażowiczów.

Do tego przyjechała ekipa, która przygotowuje koncert na wieczór.

Drumm&bass czy inne garnkotłuki.

Gdy niecałe dwa metry od naszego namiotu gość ustawia kolumny nagłaśniające wielkości małego samochodu stwierdzamy, że raczej odpuszczamy i kolejną noc spędzimy gdzie indziej.

W planach na popołudnie miały być kajaki i spływ Wkrą, ale temperatura i wizja ewakuacji przed wieczorem powoduje, że zmieniamy plany.

Po odebraniu motocykli od Mariusza pakujemy się i ruszamy w dalszą drogę.

117841359_734824780423336_1256680079502631713_njpg

Tym razem postanawiamy spać w sprawdzonym miejscu, czyli Motoprzystani w Plecewicach.

Kręcą się po Kampinoskim Parku Krajobrazowym nabijamy kolejne 100 km dojeżdżając do Plecewic.

Tym razem wyniesione z wczoraj nauki powodują, że nikt nie zalicza gleby i jedynie coraz większa warstwa kurzu na motocyklach pokazuje ile przejechaliśmy.

Gdy dojeżdżamy do Plecewic okazuje się, że zewnętrzny parking dla gości jest pełen, a szlaban zamknięty.

Prawie zawracam, żeby oznajmić, że musimy poszukać innego miejsca na nocleg, ale gość z obsługi macha ręką przywołując mnie do bramy.

- Ilu was jest?

- Cztery osoby i cztery motocykle.

- Wjeżdżajcie. Dla motocyklistów zawsze się coś znajdzie. Wejdźcie później do dziewczyn w biurze, ale najpierw się rozstawcie i wypocznijcie.

Hmm. Pomimo faktu, że miejsce to mocno zatraciło swój motocyklowy charakter (życie) nadal bije w nim serce motocyklisty. Przekazuję info pozostałej części załogi i wbijamy na obiekt.

Na miejscu wszystko po staremu – czyli podział jest taki – po lewej kampery i duże obozowiska, po prawej reszta.

Na samym środku drogi stoi półnagi, na oko czterdziestoletni gościu z irokezem i przy pomocy policyjnego lizaka kieruje ruchem.

Zatrzymuje nas i mówi, że dostajemy mandat za jazdę bez pasów (na moto?) i polega on na tym, że mamy jak najszybciej wypić po zimnym piwie z lokalnego baru.

- Jest klimat. – Stwierdza Gina – Zostajemy.

„Kierownik Imprezy” pokazuje nam poza tym miejsce, gdzie możemy się rozbić.

Mała luka za kamperem jego znajomych, zaraz obok stolika i kranu z wodą.

Czego nam więcej potrzeba?

Przy okazji okazuje się, że Irokez jest kumplem frontmana kapeli „Kaplica” na której koncert kiedyś i gdzieś nas zaprasza. Trzeba będzie skorzystać – może to będzie dobry pretekst do kolejnego tripu?

Gdy zaczynamy się rozbijać okazuje się, że przydałyby się małe zakupy.

Jako, że Afryka stoi na wylocie, po rozkulbaczeniu sprzętów zostawiam Rodzinkę na rozstawianie obozu i ruszam w drogę.

Polna droga idąca przez kamping zachęca do odkręcenia i muszę się mocno powstrzymywać aby nie zostać dzbanem tygodnia. Za to na asfalcie pozwalam sobie na chwilę swobody.

Jazda w cztery sprzęty, z których jeden to 50 ccm musi być ze strony Afryki spokojna i wyważona. Teraz mogę o tym na chwilę zapomnieć.

Gdy dokręcona do odcinki dwójka ustępuje szarpniętej jak cięcie nożem trójce strzał z wydechu informuje okolicę, że nadjeżdżam. Banan na twarzy jest wielki, a ja przypominam sobie czasy gdy jadąc nie widziałem we wstecznym lusterku trzech świateł ekipy, którą holuję.

Czy żałuję, albo tęsknię?

Nie.

Po prostu teraz mam i jedno i drugie.

Czasami jest to wyjazd samemu, lub wypad z Niedźwiedziem lub Anią, czasami wyjazd w czwórkę i powolna włóczęga z Rodziną.

Gdy wraca z zakupami Ania oznajmia, że dziś wieczorem na miejscu także będzie koncert.

Tym razem na szczęście nieco spokojniejszej muzyki czyli bluesa.

Na scenie ma wystąpić warszawska grupa Blues Time.

Stwierdzamy, że to będzie bardzo dobry pomysł na ukoronowanie tego upalnego dnia.

Gdy na scenie pojawia się zespół nachodzi nas lekka konsternacja.

Frontmanem jest gość, który śpi obok nas na kempingu, jeden z gitarzystów na namiot rozbity zaraz za motocyklami, a facet, który zagadnął nas jak przyjechaliśmy gra na bębnach.

Zasadniczo okazało się, że rozmawialiśmy z nimi o ich koncercie całkowicie nie wiedząc kim są.

Koncert stanowi cudowną ucztę dla duszy.

Chłopaki naprawdę dają czadu, a dodatkowo jest to płynąca z serca pełna opowieść o historii bluesa i kierunkach jego rozwoju.

Każdy z nas przeżywa ten koncert inaczej, ale wszyscy jesteśmy równie zauroczeni.

Niestety zmęczenie i sen przychodzą do nas przed końcem koncertu, ale gdy się kładziemy jeszcze długo bluesowe kawałki kołyszą nas do snu.

Ostatni dzień podróży rozpoczynamy także wcześnie rano.

Tylko wtedy można we względnej temperaturze poskładać obozowisko i ruszyć w drogę.

Przed wyjazdem wokoło jednego ze stołów zbiera się spora grupa ludzi. Są mapy i rozmowy gdzie i kto zamierza pojechać. Wymieniamy się informacjami o fajnych miejscówkach i ostrzegamy przed tymi pełnymi ludzi.

Dojazd do domu to ponownie szutry Kampinosu i boczne drogi Mazowsza i łódzkiego.

6jpg

W jednej z sennych wiosek w sklepie typu GS trafiamy na prawdziwe kulkowe lody. Przy temperaturze powyżej 30 stopni stają się zbawieniem dla rozgrzanych przez upał ciał.

Ponieważ zmęczenie daje nam coraz bardziej we znaki pilnujemy się nawzajem i wspieramy na coraz częstszych postojach.

Gdy docieramy do domu na licznikach mamy po 400 km więcej.

Niby nie dużo, ale ile pozytywnych chwil było z tym związanych.

Gina dostaje jasne przesłanie, że jeżeli chciałaby gdzieś dalej sama pojechać to jest w naszych oczach na to gotowa.

Popijając zimne piwo zastanawiamy się nad kierunkiem kolejnego wspólnego wyjazdu.

Na środku dużego pokoju leży sterta brudnych motocyklowych ubrań od której bije gorąco…

Cóż – Kolejny Dzień Mija.