Sielawówka 2015

Sielawówka 2015

Wszelakiego rodzaju wyprawy z Niedźwiedziem miały zawsze parę wspólnych cech.  
Po pierwsze jest wesoło.
Po drugie miejsca, które odwiedzamy są zawsze okraszone komentarzem Niedźwiedzia odnośnie historii, przyczyn z których sie tu znaleźlismy lub choćby anegdoty związanej z danym miejscem
(Facet jest nieprzebytą kopalnią wiedzy i to nie tylko historycznej, ale także każdego innnego rodzaju, zresztą to może w pewien sposób tłumaczyć jego gabaryty - zjedzenie dwunastotomowej encyklopedii PWN, paru książek kucharskich oraz całej serii przygód Pana Samochodzika nie pozostaje bez echa)
Po trzecie było blisko natury.
Tak blisko jak to tylko możliwe.
Noclegi na dziko i mycie zarówno siebia jak i naczyń w strumieniach i jeziorach to norma.
A jedzenie najczęściej okraszane jest dodatkami z okolicznego lasu
(kto jadł barszczyk z grzybami ten wie o czym mówię)
No i zasady.
Zarówno odnośnie zachowania w dzikich miejscach jak i pozostawienia po sobie praktycznie nienaruszonego stanu natury.
Wyjazd nazwany przez Niedźwiedzia Sielawówką całkowicie wpisuje się w ten kanon.
Przygotowania były tym razem nieco inne niz zawsze i to z paru powodów.
Najważniejszy - jechał z nami Kuba.
Pierwsze wspólna wyprawa motocyklowa, możliwa do zorganizowania dzięki Jackowi (Pepinowi), który mając wolne miejsce na motocyklu zaproponował, że zabierze ze sobą Kubę.
Poza tym była to pierwsza jazda po Albanii w którą zamierzałem się wybrać z kuframi i w dwie osoby (zawieszenie i hamulce naprawiłem, podobnie jak stelarze i mocowania kufrów, ale lewe kolano wciąż doskwierało a i za uchem siedział jakiś dziwny chochlik)
Jednakże po sprawnym pakowaniu ruszyliśmy w drogę w pierwszy dzień długiego, majowego weekendu.  

S6001423jpg

Najważniejsze rzeczy na wyjeździe - kubki.
Dlaczego?
Bo picie bimbru bezpośrednio z kanistra jest niewygodne a i herbatę jest w czym zrobić.

S6001424jpg

Pierwsza dalsza wyprawa Kuby właśnie się rozpoczęła.
W oczekiwaniu na Pepina.  

Celem naszej wyprawy było jedno z najczystrzych jezior w Polsce czyli Krzemno (raj dla płetwonurków, których jest tam zresztą więcej niż szczupaków.
Nic dziwnego - widocznośc w wodzie sięga paru metrów.
Gradka dla Połamanego :)
Początek wyprawy, to pozbieranie przez Niedźwiedzia ekipy jadącej z centralnej Polski i niefajna droga autostradą na północ.
Ze zbieraniem ekipy wiąże się pewna zabawna sytuacja.
Zapakowany "po dach" Niedźwiedziowy Bandit na jednym ze skrzyżowań przykuwa uwagę faceta na dużym Gieesie.
Jako, że GS ma tylko malutki topcase, rozmowa pomiędzy nimi wygląda nieco komicznie:
- gdzie jedziesz Kolego? pyta Niedźwiedź
- Nad morze - pada odpowiedź Gieesa oceniającego majdan na Bandicie.
- A Ty?
- Do Hiszpanii - odpala Misio bez chwili wahania, zadziwiając Gieesiarza :)

Wracając do ekipy:
Niedźwiwedź na Bandicie,
Pinio z Maćkiem na BMW,
Pepin z Kubą na Vstormie,
Pagon na Tenerze i My z Anią na AT.

Dlaczego droga niefajna?
Bo jazda motocyklem na autostradzie kojaży mi się bardziej z siedzeniem w kiblu niż z przygodą (monotonny szum silnika i ekrany dźwiękochłonne przypominające ściany w kiblu z podstawówki, a do tego jak nie trafisz w środek to masz przesrane)
Poza tym Afryka nadaje się na autostradę jak wół do karety, więc gdy zjeżdzamy na tzw "unijki" (boczne drogi remontowane w ostatnim czasie) mogę w końcu delektować się prawdziwą przyjemnościa z jazdy.

S6001427jpg

Na jednym z przystanków w tylnym kole Afryki zaczyna brakować powietrza.
Ponieważ tylna obręcz jest uzbrojona w ED9 Dakar a powietrza brakuje tylko na dole zastanawiam się, czy nie jechac dalej.
Jednak to co byłoby w stanie przetrzymać powolny powrót do domu parę km i to bez obciążenia nie jest dobrym pomysłem na dalszą część parodniowej wyprawy.

Z pomocą przychodzą lokalesi.

Jeden z chłopaków robiących zakupy w sklepie pod którym stoimy okazuje sie być pracownikiem pobliskiego zakładu wulkanizacyjnego.
Pomimo tego, że dzis święto, gdy wykonuje parę telefonów zakład staje przed nami otworem.
Ekipa wsadza mnie razem z tylnym kołem od Afryki do auta kolegów i już za chwilę lądujemy przed gumiarnią.  
Kurde - "gumiarnia" okazuje się profesjonalnym warsztatem z trzema stanowiskami dla aut osobowych, jednym dla ciężarówek i jednym dla sprzętów rolniczych.
Oprócz obecnych pod każdą szerokością geograficzną, w takim miejscu plakatów z gołymi babami, wszędzie są kafelki i duzy porządek.
Z boku znajduje się stanowisko do obsługi motocykli (!) ze specjalistycznym sprzętem  8-O , którego moze zazdrościć niejeden warsztat w Poznaniu.
Właściciel odciągnięty od świątecznego obiadu wita mnie i moje koło serdecznie. (Jak to śpiewał kiedyś Krzysztof Daukszewicz "Do tej Polski gdzie jeszcze kocha się człowieka")
Wyjmując dętkę pyta skąd, dokąd i wogóle.
Mówi, że sam jeździł ale teraz proza życia :/
Jeszcze trochę i nasza wyprawa skończyłaby sie tutaj i to nie ze względu na rozsypane tylne koło w AT.
Gdy okazuje się, że moja tylna dętka jest do wywałki powstaje problem.
Ale tylko na chwilę - własciciel zakładu znika w biurze i wychodzi z niego z katalogiem dętek, po czym stwierdza, że takiej jak moja co prawda nie ma na stanie, ale ma ten rozmiar w wersji Cross (2,5 raza grubsza)
Miałem takową kupić i tak (a teraz nie mam wyboru) ale najdziwniejsza jest cena.
Za otwarcie warsztatu i obsługę oraz dętkę płace tyle co w łodzi za wymianę kół na zimowe.  
Po powrocie z naprawionym kołem chłopak, który mnie przywiózł długo wzbrania się przed przyjęciem flaszki i 50 zł.
Gdy w końcu postura Niedźwiedzia przekonuje go że negocjacje zostały zkończone upiera się, że wypije ja wieczorem z kumplami za nasze zdrowie.
Po złożeniu motocykla ruszamy dalej.
W Czaplinku na głównym rynku dokonujemy zakupów związanych z zapoczątkowaną parę lat temu świecką tradycją - Gleborzuty.
To tutaj po raz pierwszy uraczyłem moich towarzyszy podróży tanim winem, które jak wiadomo jest dobre, bo jest dobre i tanie.
To był pierwszy wyjazd na pstrokatym GSX-Fie zakupionym od Pinia
(zanim został przemalowany na CzarnoMatowo, tzn Motocykl nie Pinio i za co mnie wykreślił z testamentu Pinio - nie motocykl, po długim opłakiwaniu zababrania na czarno pięknych różowych obręczy kół i fioletowego siedzenia)
Gdy dojeżdżamy na miejsce okazuje się, że jesteśmy pierwsi.
Ekipa z zachodu i wielkopolski dociera niedługo po nas.
Jedna z żelaznych zasad Niedźwiedzia - Najpierw rozbijaj obóz, a później chlej
(co prawda są do niej małe poprawki, w stylu - jedno piwo się nie liczy, drugie też nie pod warunkiem, ze wszyscy piją, łyk bimbru się nie liczy, tak samo jak bimber pity w kubkach, wódkę można pić przed rozłożeniem obozu, pod warunkiem że nie ma bimbru, Gleborzuty to napój rytualny a nie alkoholowy itd.)

Zatem zaczynamy.

S6001429jpg

Krzemno jak zwykle zachwyca swoją urodą i spokojem.
A także tym, ze nie ma tam praktycznie żadnych udogodnień poza rozpadającym się pomostem i niewiele lepszą drewnianą latryną.

S6001439jpg

O dziwo po pewnym czasie udaje nam się w sposób prawie zorganizowany postawić obozowisko.

S6001474jpg

W tym nasze małe M z kuchnią w przedsionku, kuframi zamiast mebli i Afryką zamiast małego fiata.

S6001476jpg

Cieszę się, że Ania podziela mój sposób na życie, a teraz wspólnie wpajamy go Kubie.
Ognisko i łowienie ryb zamiast tableta i facebooka.
Apropo łowienia - największy i najmniejszy uczestnik naszej wyprawy od dawna planują wspólne łowy.
Niedźwiedź, który jest zapalonym wędkarzem przekazuje część swojej wiedzy w tym temacie Kubie.

S6001447jpg

Co ciekawe Kuba długo i wytrwale zagłębia się w tajniki przygotowania sprzętu a później samego połowu.
Czyżby kolejny trening charakteru?
Nie czekając na wyniki połowów Pinio rozstawia przywieziony przeze mnie kociołek Niedźwiedzia (a raczej trójnóg od niego, który od tej pory będzie nam służył za grilla).  

S6001451jpg

Przy dzielnej asyście Maćka i Kuby udaje mu się upichcić kolację dla całej ekipy.
Tego wieczora rozmowy przy ognisku trwają bardzo długo, a grupa Motocyklowych Przyjaciół odgania prozę życia znad obozowiska i naszego uroczego leśnego cypla.
Rano Niedźwiedź zaczyna od swojego najbardziej zgranego kawału, który opowiada na każdym wyjeździe i za każdym razem myśli, że będę się z niego śmiał:
"Czarny - następnym razem już tyle nie pijemy..."
A Kuba wykonuje swój popisowy numer czyli jajecznice dla parunastu osób.

S6001457jpg

Zgodnie z zasadami obozowymi przygotowanie posiłku nie kończy się na gotowaniu - to także mycie naczyń przy pomocy piasku przy pobliskim zejściu do jeziora.

S6001458jpg

Po ogarnięciu obozowiska, które zostawiamy pod opieką Niedźwiedzia ruszamy aby pokazać tym, którzy nie byli, lub przypomnieć tym, którzy dobrze znają jak wygląda Czaplinek i Borne Sulinowo.

S6001478jpg

Nie będę się rozpisywał nad historią i niezwykłością tych miejsc, gdyż ich klimat najlepiej poczuć samemu.
Dla mnie są to także miejsca, które były świadkami mocnych zwrotów w historii mojego życia ostatnich lat.
Czyżby z końcowym wyjściem na prostą?  
Po powrocie czeka na nas kolacjoobiad - pierogi upichcone przez Niedźwiedzia z zasmażką i kefirem.
Jedno z najbardziej znienawidzonych jedzeń Kuby.

S6001494jpg

Po raz kolejny okazuje się, że na traperskim szlaku, gdy człowiek głodny, potrawy przyrządzone nad ogniskiem smakują jak nigdy.
Kolejny dzionek zaczyna się od niespodzianki Niedźwiedzia.

S6001522jpg

Swieżutkie, przywiezione prosto z wędzarni Sielawy.
Małe ale pyszne rybki w oka mgnieniu rozchodzą się pośród ekipy.
Nawet Kuba i Maciek zajadają je ze smakiem.
Jedzone rękami brane z rozłożonego na ziemi papieru i popijane gorącą herbatą gotowaną nad ogniskiem dają dodatkowy smak przygody, którego brakuje podanym na sterylnych talerzach najlepszych restauracji.
Cześć ekipy postanawia wyruszyć na przejażdżkę.
Cel - znajdujące się niecałe 150 km stąd morze.
Jako że jest długi weekend, a najbliższe nadmorskie miejscowości to raczej popularne kurorty, nie dołączamy się.
Gdy ucicha ryk silników stwierdzamy, ze jest tutaj wszystko czego nam potrzeba.
Niedźwiedź stwierdza, że należy przeprowadzić dzień kwatermistrzowski.
W związku z tym Kuba zostaje wysłany w celu znalezienia dla nas odpowiedniej ilości odpowiednio zimnego piwa (co zresztą wykonuje bez zarzutu)
Niedźwiedź postanawia przeprowadzić mycie połączone z praniem.  

S6001533jpg

A ja robię to w czym jestem najlepszy - piję piwo i leże.
Po chwili aby ulżyć Misiowi w tych niemęskich czynnościach dołączam do niego przynosząc piwo.  

S6001539jpg

Po paru godzinach całkowitej laby stwierdzam, że koniec kąpieli.
Znów mam to uczucie, które jest możliwe tylko na tego typu wyprawach.
Na czyściutkie ciało zakładam pachnące dymem z ogniska i parodniowym noszeniem ubrania.
Takie zderzenie dwóch skrajności, które jest nie do doświadczenia nigdzie indziej.  


S6001548jpg

Jako, rzecze Niedźwiedź - Czarny, ty nigdy nie będziesz motocyklistą, jesteś jak gówno co się do okrętu przyczepiło i krzyczy PŁYNIEMY !!!
Przez co na wyjazdach zajmowałem się głównie bumelanctwem, nygusowaniem tudzież opierdalaniem, lecz tym razem miało być (nieco) inaczej.

S6001552jpg

Jako, że większość pojechała zająłem się kuchnią.
Rozpalenie ogniska, na które przyniosłem chrust i przygotowanie wody z jeziora na najlepszy gulasz na świecie to jedno z pierwszych zadań.
Dalej była pomoc mistrzowi (Niedźwiedziowi)w przygotowaniu składników.

S6001557jpg

Oraz doglądanie całości do przyjazdu ekipy.

S6001567jpg

Tym razem sprawiam się na medal, co potwierdzają wszyscy wygłodniali
(zresztą jakie mieli wyjście - zużyłem wszystko co było do jedzenia)
Ten wieczór to kolejne niekończące się rozmowy przy ognisku.
Jednak już z mniejszą dawką alkoholu - niestety jutro wyjeżdżamy :/  
Poranek to szybkie zwijanie obozowiska i klarowanie miejsca po nim.
Gdy kończymy praktycznie nie ma śladów naszej bytności.
Na stacji tylko chwila na serdeczne pożegnania i każda z ekip rusza w swoją stronę.

S6001583jpg

Zostaje nadziej na kolejny obiecany wspólny wyjazd i to co najważniejsze, czego nikt nie jest nam w stanie odebrać - wspomnienia.