Małe dzieci, które jeszcze nie tak dawno cieszyły się, że mogą jeździć bez fotelików niepostrzeżenie dorosły do wieku w którym mogą robić prawo jazdy i skrzętnie z tej możliwości skorzystały.
W ten sposób Gina stała się posiadaczką kategorii B, Duży Kuba kategorii A1, a Mały Kuba Karty Rowerowej.
Co z tego wynikło? - między innymi mocno unaocznił nam się fakt, że choć dzieci raczej stronią już od wyjazdów z "Wapniakami" (czyli nami) to nadal chętnie biorą udział w przedsięwzięciach organizowanych po naszemu.
Zatem, gdy tylko pojawiła się szansa wspólnego wyjazdu motocyklowego, zarówno Gina jak i Duży Kuba nie kalkulowali tematu wolnej chaty i pozbycia się starych na weekend, lecz ochoczo zgodzili się pojechać z nami.
Skąd w ogóle pomysł takiego wyjazdu?
Tydzień wcześniej gdy Gina odebrała prawko, została wsadzona przez nas za fajerę naszego poczciwego daily cara i wypuszczona na objazd prowadzący przez Wawę, gdzie miałem do załatwienia parę zaległych spraw z ekipą z FAT (Forum Africa Twin) oraz Nowy Dwór Mazowiecki na Kujawy, czyli do starej i sprawdzonej miejscówki na działce w Chodczu.
W Nowym Dworze Mazowieckim, zahaczyliśmy o zaprzyjaźniony salon motocyklowy i w ten oto sposób Gina stała się właścicielką pierwszego w życiu pożeracza kilometrów w postaci Rometa ZXt 50. Czerwony (wiadomo - czerwone są szybsze) sprzęt, w pierwszym zamyśle, miał być wozidłem na dojazdy do pracy i na uczelnię, ale apetyt Giny na samodzielne wyjazdy dosyć szybko ten pogląd zweryfikował (po kim ona ma tą chęć bycia w drodze i odkrywania?)
W ten oto sposób, nasza ekipa została doposażona w czwarty, dwukołowy sprzęt.
Pierwsze jazdy, które miały się odbyć wokół bloku szybko przekształciły się w objazd osiedla i tylko dzięki temu, że Kuba wsiadł na swoją 125ccm, aby asekurować Ginę, mogę pisać te słowa (inaczej wyzionąłbym ducha biegając za jadącym coraz szybciej Moplikiem - bo tak Gina ochrzciła swój pierwszy sprzęt).
W kolejny weekend postanowiliśmy wyjechać w czwórkę.
Początek trasy pokonaliśmy na trzech motocyklach - stwierdziliśmy jednogłośnie, że połączenie raczkującej w jeżdżeniu na moto Giny i niedotartego Moplika musi nieco poczekać.
Zatem kolumnę otwierała poczciwa Afryka, wioząca na grzbiecie Ginę, mnie oraz całe mnóstwo bagaży, drugi jechał Kuba na Maruderze 125, a stawkę zamykała Ania na ADVce.
Taka skołowana rodzina.

Za cel podróży obraliśmy znane z niedawnej podróży z Anią jezioro Białe i miejscówkę u AgroJózka. Z około 100 km w linii prostej zrobiło się prawie dwieście, gdy, w zgodzie z naszym zwyczajem zaczęliśmy omijać główne drogi.
Już przed wyruszeniem, żarty poszły na bok i Kuba, oraz Gina uważnie słuchali rad, oraz wskazówek odnośnie jazdy w grupie, pokonywania zakrętów i sposobu zachowania na drodze.
Punkt widzenia się cholernie zmienia, gdy zasiadasz na własnym moto i sam zaczynasz prowadzić.
Wieczorem Kuba opisuje z ilu rzeczy nie zdawał sobie sprawy, a musiał na nie zwracać uwagę.
Gdy docieramy do AgroJózka, oprócz nas jest tylko jedna ekipa z Pabianic, dzięki czemu znów mamy całe pole praktycznie dla siebie.

Rozbicie obozu i późna kolacja wieńczą pełen emocji dzień, i powodują, że obydwoje dzieci bardzo szybko idzie spać.
Gina parokrotnie odgraża się, że następnym razem jedzie na Mopliku (tyle w temacie używania go tylko po mieście). W tym postanowieniu utwierdza ją widok stacjonujących obok pabianiczan, z których jeden przyjechał na Monsterze, a drugi na skuterowej pięćdziesiątce.
Jako bardziej zaprawieni w bojach, zostajemy z Anią na pomoście i ponownie przeżywamy miniony dzień.

Kolejny dzień przeznaczamy na całkowity chillout.
Są więc rowery wodne.
i wycieczka po jeziorze...
Oraz wielkie lenistwo.
Wieczorem koronujemy dzień przy pomocy ogniska.
Kolejnego dnia planujemy chwilowy powrót do domu. (Dlaczego chwilowy - o tym za chwilę :) )
Tym razem wytyczam trasę przez Gostyńsko-Włocławski Park Krajobrazowy.
Po malowniczej drodze Smolnik-Kowal, Kuba ma wielkiego, motocyklowego banana na twarzy, a Gina po raz kolejny mówi, że następnym razem jedzie na Mopliku, bo nie odpuści takich widoków chłoniętych z perspektywy jeźdźca.
Gdy podjeżdżamy pod dom na licznikach jest ponad 400 km, ale nie jest to koniec jazdy na dziś.
Szybko zrzucamy turystyczny szpej z motocykli i w dalszą trasę ruszamy na czterech sprzętach.
Gina i Moplik dostają obstawę i wsparcie ze strony naszej trójki i z kilometra na kilometr idzie im coraz lepiej.
Poznają się i docierają, co widać i słychać (w pewnym momencie reguluję zbyt wcześnie łapiące sprzęgło). Gdy prowadzę kolumnę widzę, że kolejny wyjazd, na czterech sprzętach jest coraz bliżej.
Po powrocie emocje aż kipią.
Gina pyta o techniczne sprawy, na które uwagę zwraca tylko motocyklista, a Kuba ogląda motocykle i wylicza sprawy, które musimy sklarować przed kolejnym wyjazdem (łańcuchy itp).
Zaplanowali nawet gdzie jedziemy.
W ten weekend przekroczyliśmy kolejną granicę.
Już nigdy nic nie będzie takie samo.
Dzieciaki załapały bakcyla motocyklizmu, którego nie da się już z nich wykorzenić.
Gdy Mały Kuba widział zdjęcia Moplika i był przeszczęśliwy, bo Gina obiecała mu, że nauczy go jeździć.
Duży Kuba nie wyobraża już sobie życia bez Marudera i planuje budowę na jego bazie bobbera, a Gina wylicza, że potrzebuje topcase, tankbag, przednią szybę i uchwyt na butelkę z wodą.
To już nie są te małe dzieciaki z fotelików ustawionych z tyłu auta, tylko prawdziwy motocyklowy narybek.
A my?
My staramy się lawirować pomiędzy ucinaniem "syndromu Ikara" który zaczyna występować u Kuby, a chwaleniem ich, tak aby uwierzyli w swoje umiejętności (bo obydwoje mają dryg do jazdy).
W międzyczasie planujemy kolejny wyjazd.
A raczej wyjazdy, bo o ile dzieci nam nie odpuszczą i będziemy jeździli w czwórkę na czterech motocyklach, to "starzy" chcą się czasami wyrwać sami na jednym lub dwóch motocyklach.
I tak oto nawijamy, tym razem na ośmiu motocyklowych kołach, kolejne kilometry i kolejne dni, które mijają...