Północno-wschodnia Polska 2023

Północno-wschodnia Polska 2023

Im jesteś starszy tym szybciej mijają dni.

Dni przechodzą w tygodnie, a one w miesiące.

I w końcu okazuje się, że od ostatniej wyprawy minął prawie rok.



Czy to znaczy, że nie jeździliśmy w tym czasie?

-Oczywiście, że nie.

Jednak coraz częściej zdarza nam się, że głównym celem wyjazdu jest obserwacja chmur powoli płynących po niebie, albo mrówek ciągnących swoją zdobycz do mrowiska.



Tym razem także tak było.

Stary diesel, o pojemności, która teraz wystarczyłaby do obdzielenia pięciu jednorazowych wyrobów samochodopodobnych smacznie spał pod zardzewiałą i pogiętą maską czekając aż go obudzę.

Proza życia spowodowała, że nawet w dzień wyjazdu nie mieliśmy planu gdzie jechać, ale wiedzieliśmy jedno - czas w drogę.



Z powodu braku planu, postanowiliśmy odjechać na pewną odległość od domu i tam zastanowić się na spokojnie co dalej.

Ponieważ kupowanie na nadmorskim bazarku w Międzyzdrojach,  plastikowych ciupag sprowadzonych z Chin z napisem "Zapokane" mamy już odhaczone (podobnie jak kupowanie oryginalnych krupówkowskich śnieżnych kul z napisem "Memdzyzdroje" zapewne z tej samej chińskiej fabryki), tym razem postanowiliśmy zacząć od jednego z regionów, gdzie wyroby rękodzielnicze i piwo naprawdę pochodzą od lokalsów.

Trafiliśmy zatem na Kaszuby.



Kościerzyna. Stolica Kaszub.
3jpg

Dwa dni włóczymy się po jej cichych uliczkach, zwiedzając nie tylko urokliwe elementy kultury kaszubskiej, ale także te napływowe. Na przykład muzeum aut amerykańskich.

2jpg


Fajny klimat w podziemiach lokalnego centrum handlowego, zaraz obok sklepu z lokalnym piwem i pamiątkami.



Kamienica w której śpimy znajduje się na tzw "starym mieście" czyli w każdym mieście w lokalnej krainie cudów.

Ponieważ Garbaty zostaje na ulicy pod oknem ustawiam go w specyficzny sposób.

Nazywam to "Syndrom Łopaty"

O co chodzi?

Gdy jestem w miejscu gdzie nie jestem pewien czy ktoś nie okradnie Garbatego, ustawiam go tak aby widzieć szpadel zamocowany na bagażniku.

Jeżeli on zniknie w przeciągu dnia - to mamy problem i trzeba uciekać.

Tym razem (jak nie ostatni raz w tej wyprawie) pomaga nam przypadek i szczęście.
Obok naszej miejscówki jest otwarty do bardzooo późna Kebab.Wieczorem w takim miejscu są na ogół tylko ci co wiedzą, że tam mogą być.

W każdym mieście wygląda to tak samo :)


Gdy wypakowuję rzeczy z auta właściciele Kebaba przyglądają nam się z uwagą a ja czuję się nieswojo.
Gdy po pierwszym spacerze wracamy do nich na kolację i wychodząc oddaję pokłon kucharzowi (było naprawdę pysznie), ten dogania nas na zewnątrz i podchodzi do Garbatego.



- To twoje auto? - pyta łamiąc polski.

- Tak. - odpowiadam
- Nic się nie martw. - mówi głośno patrząc po okolicznych bramach jakby obserwował duchy. - Nic mu się to nie stanie.


I skubaniec miał rację.

Nawet nikt szpadla nie ruszył.



Gdy zastanawiamy się, gdzie jechać dalej, Ania rzuca:
- chciałabym pochodzić boso po morskiej plaży...


Zasadniczo to nic nie stoi na przeszkodzie. Zatem, bocznymi drogami udajemy się nad morze.

Nasz cel to Rowy.



4jpg


Ile jedziemy?

Cały dzień.

Choć to tylko niecałe 200km.



Ania nawiguje największymi zadupiami jakie można znaleźć, a Garbaty z cichym popiskiwaniem i klekotem realizuje jej plany.


PARAGONY GROZYYYY.

Czyli obok parawaningu ulubiony sport polaków nad Bałtykiem.



Tym razem nic z tego.

Obok miejsca w którym się zatrzymujemy, obiad ze zdjęcia kosztuje 23 złote.



5jpg
to wielkości talerza jest złożone głównie ze świeżego mięsa i naprawdę jest kotletem.



Zatrzymujemy się na campingu, który mocno pamięta lata `80-te, ale swój największy rozkwit (blaszane kible zamiast drewnianych i te sprawy) przeżywał w latach `90tych iiii.....


... tak zostało.



To trochę jak z Małym Fiatem - nie ma klimy, ale jest klimat.

Szybko okazuje się, że zasadniczo nikt "obcy" tu nie zagląda, a kamperowicze wychowują w tym samym miejscu kolejne pokolenie dzieci lub wnuków.



Nie dość, że jesteśmy jedyni nowi, to jeszcze przyjeżdżamy mobilną reklamą egipskiego burdelu.

Czyli robimy za małpy... (jak zazwyczaj)


6JPG


Stali bywalcy stawiają jeden duży namiot na środku pola w którym mieszkają wszystkie dzieciaki z obozowiska.

Przypominają mi się własne młodzieńcze lata.


Tym co zatrzymuje nas na parę dni w Rowach jest pogoda.

I to nie dlatego, że nas uwięziła, ale dlatego, że każdego dnia jest inna.
Mamy delikatne słońce na ciepły wieczór aby kontemplować zachód słońca na plaży. 10jpg


Kolejnego dnia mamy skwar, podczas którego każdy szuka odrobiny cienia.


7jpg


A kolejnego początek jesieni i sztorm zalewający plażę.


8jpg


Tego dnia do ogrzania wykorzystujemy patent polecony nam przez Załogę ŻółT4, którą serdecznie pozdrawiamy, czyli piec rakietowy.



9jpg


Następnego poranka ja przygotowuję śniadanie (Misiu mam kolejny twardy dowód na to, że na wyjazdach nie tylko piję piwo i śmierdzę :) )


11jpg



A Ania planuje dalszą trasę.


1jpg


Ponieważ na Mierzei Wiślanej byliśmy parę lat temu z Krzysiami z Wrocławia, tym razem wybieramy się na drugą stronę zalewu i jadąc przez Frombork dojeżdżamy do Starej Pasłęki. Stąd do granicy z Rosją jest mniej niż dwa kilometry (wtedy uważaliśmy, że bliżej się nie da spać)


12jpg


(to co widać w tle po prawej to Rosja)


W okolicy można zjeść pyszną rybkę i napić się lokalnego piwa.

Problem (?) polega na tym, że jesteśmy praktycznie jedynymi turystami, którzy tam docierają.



Wieczorem odwiedza nas patrol Straży Granicznej z długą bronią.

Są przemili, choć dziwią się naszemu wyborowi miejscówki.

Gdy rozkładam mapę i pokazuję gdzie chcemy dalej jechać, nanoszą na ten plan poprawki, abyśmy nie przegięli i rejestrują ją, aby kolejne patrole nie musiały nas prześwietlać.



Gdy wieczorem idziemy spać, w oddali widać całkiem wyraźnie światła Bałtijska (RU)

Dziwny jest ten świat.


13JPG
Rano podczas przeglądu przed wyjazdem okazuje się, że rozerwałem fotel.

Ale nie ze mną te numery.

Szybko dobieram odpowiednie narzędzia i w profesjonalny sposób naprawiam uszkodzenie (nawet odcień dobrałem)


14JPG
Po udanej naprawie ruszamy dalej.


15JPG
Jedziemy wzdłuż granicy i kolejnym miejscem do którego docieramy jest Jezioro Głębockie.


16jpg


Miejscówka jest o jakieś 100 metrów od najbliższych zabudowań, z których, gdy parkujemy ktoś się wychyla.

Idę się zatem zapytać, czy możemy tu zostać.

Czarniawy gość o wyglądzie Rumcajsa i jego kolega mówią, że nie ma problemu i jakbyśmy czegoś potrzebowali, to żebyśmy dali znać.


17jpg


Wieczorem, na plażę przyjeżdża ekipa lokalsów.

Od razu wiadomo, że nie będzie niebezpiecznie, bo pytają czy nie przeszkadzają i pomimo tego, że wystawiają głośnik wielkości kiosku Ruchu zapraszają do ogniska.



W rozmowie wychodzi, że byłem zapytać o pobyt w zabudowaniach.

Porozumiewawcze spojrzenia przy ognisku sprawiają, że zaczynam drążyć temat.



- Jesteśmy 300 metrów do granicy, a to są ludzie, którzy rządzą tym co przez nią przechodzi.

pada odpowiedź.



Zasadniczo wiem, że będziemy dzięki temu spali spokojnie.



Kolejne dni to beztroska tułaczka po drogach i bezdrożach Warmii i Mazur.

Aż do czasu....18jpg
Zasada pierwsza: Nigdy nie jedź sam w teren.
Zasada druga: Gdy Mapy.cz mówią, że masz wrócić na trasę, to się dobrze zastanów, czy tego nie zrobić.
Zasada trzecia: Jeszcze raz się zastanów.
Masz anioła stróża, który podpowiada ci co należy robić?
Ja też.
Na ogół pije piwo i jara blanty siedząc na hamaku, bo wie, co zrobię z jego radami.
Gdy wjechaliśmy z Anią, w pełni załadowanym Garbatym Jednorożcem w całkiem okazały las, jeszcze nic nie zwiastowało, co nas czeka.
Nawet gdy poszedłem sprawdzić jak dalej wygląda "droga" i stwierdziłem, że trzeba będzie załączyć napędy, wszystko było oki.
Zadaję sprzęgła w przednich kołach.
Cichy stukot starego diesela i chrzęst reduktora, gdy spiąłem przedni most z resztą napędu dały znać, że jesteśmy gotowi do drogi.
Lubię w leciwych terenówkach, ten moment, gdy karoseria delikatnie drży, gdy pospinane na sztywno napędy przenoszą moc na wszystkie koła.
Monkey catch na kierownicy i jedziemy.
Ania zapiera się nogami i rękoma o uchwyty, bo jako doświadczony pilot widzi, że zaraz będzie nieco rzucało.
Pierwsze muldy, koleiny i połacie wycinki mijamy obijając się od elementów wnętrza.
Nie założyłem want, więc gałęzie z okolicznych drzew, sieką nas wchodząc bezpardonowo do środka auta.
Dociążony wyprawowym szpejem Garbaty, z wyjątkową werwą wspina się na szczyty kolejnych kolein wyżłobionych przez leśnicze harwestery.
Z tyłu, lodówka, jako największy element krajobrazu dyktuje pozostałym śmieciom, jak się układać coraz niżej.
Przypomina to nieco wspinanie się po falach wzburzonego morza, przez małą łódkę.
Kolejny dół, z którego wyjeżdżamy zalani kaskadą błota.
I kolejny...
Czuję zapach rozgrzanego Garbatego, połączony z natychmiast stygnącym na nim błotem.
Następny dół z wodą jest nieco głębszy niż poprzednie.
Tym razem, po wyskoczeniu z niego usłyszałem coś czego żaden kierowca nie chciałby słyszeć od pilota:
- Mamy problem.
To ten moment, gdy za starodawnych czasów w Wannie, która była rajdówką, Sowa, będąca pilotem składała notatki odnośnie dalszego przebiegu trasy. To oznaczało koniec. (Czasami robiła to jeszcze zanim do auta weszło coś twardego, co powodowało koniec imprezy).
Chwilę później poczułem jak tył Garbatego podnosi się nienaturalnie a całość auta, pomimo wyjącego silnika staje w miejscu.
Rzut oka na Anię, która w nienaturalny sposób trzymała nogi zdecydowanie wyżej niż normalnie.
Ale co dziwne trzymała je nadal na podłodze, która wbiła się do środka.
Wszyscy cali.
To najważniejsze.
Wychodzę zatem na zewnątrz ocenić straty.
Na pierwszy ogląd, niewiele się stało.
Drzewo grubości przedramienia leży z prawej strony pod garbatym.
Zatem o co chodzi?
Gdy podchodzę bliżej, prawie wymiotuję z nerwów.
Całość wbiła się aż do środka auta.
19jpg

Myślisz, że zacząłem działać, spokojnie i metodycznie?
Nie.
To nie tak. 
Zaczynam przypominać bardziej starca, który po wypaleniu miliona papierosów wszedł na szczyt wieży Eiffela.
 20jpg
Ania wychodzi z auta i z zimnym spokojem stara się mi pomóc.
Próby wyciągnięcia "wykałaczki" na którą nabiliśmy Garbatego, przy pomocy wyciągarki spełzają na niczym. Okoliczne drzewka kładą się na drogę pod naporem siły. Zostaje nam tylko jedno - zdejmujemy koło i decydujemy, że trzeba wyciąć pień, który nas unieruchomił.
Masz auto leżące w rowie z gównem z wbitym w nią całkiem pokaźnym drewnem.
Oczywiście głupi ma szczęście.
"Wykałaczka" mija gałkę układu kierowniczego, dolny i górny sworzeń, czujnik ABSu wraz z przewodem, półoś i przewód hamulcowy.

21jpg
Chciałbym mieć takiego cela.
Trzeba ją "tylko" wyciągnąć. 
Zdejmujemy trapy, koło zapasowe i wyjmujemy potrzebne narzędzia.
Gdy zaczynamy pracę, zaczyna padać deszcz - przecież nie może być inaczej.
Teraz zawody w wyciąganiu chuja z wody, czyli rąbanie wykałaczki przy pomocy dostępnego sprzętu, czyli naszej siekiery.
22jpg
Próbując nie odrąbać wahacza, drążka kierowniczego i paru innych, mniej ważnych pierdół, czuję jak z każdym ruchem opuszczają mnie siły.

23jpg
Nie. Nie jestem Himenem, który z uśmiechem pokonuje tego typu przeszkody.
Przy kolejnym uderzeniu czuję, że zamiast gorącego i zatęchłego powietrza wtłaczanego w moje miejsce pracy przez cały czas pracujący silnik, czuję powiew zimnego powietrza zza pleców.
To Ania, stojąc za moimi plecami zamaszyście macha mapą, według której nawigowaliśmy.
Mój Skarb, który znalazłem.
W końcu się udaje. Obsługiwana przez Anię, wyciągarka z metalicznym chrzęstem wyrywa przerąbaną wykałaczkę z Garbatego.
Pozostaje jedynie poskładać ten cały bajzel i przy pomocy wyciągarki odkopać Garbatego. Prawie wyrywamy przy tym jedno drzewo, ale za chwilę jesteśmy już na normalnej, leśnej drodze.
Zawiązuję linę od wyciągarki na kłach przedniego zderzaka, a Ania klaruje, na tyle na ile się da resztę szpeju i ruszamy dalej w kierunku kolejnego, dzikiego miejsca w którym mamy spać.
Po drodze mijamy drogowskaz na camping. Ania mówi, że tym razem może nam się przydać dostęp do ciepłej wody i prąd. Gdy zajeżdżamy na miejsce, wita nas cichy i mały zakątek.
Bezceremonialnie wjeżdżamy na środek szukając miejsca. Gdy przychodzi do nas gospodarz, zaczyna rozmowę od pokazania gdzie są prysznice.
- Dzień dobry. Jak coś to tam są prysznice.
Jesteście w dwie osoby i ...
... to. (pokazuje na umazanego w błocie Garbatego) to razem będzie 90 pln, a tam są prysznice - powtarza z jakiegoś powodu -
Ubikacje są zaraz za prysznicami, a doba hotelowa trwa od przyjazdu do wyjazdu 24h..
... a tam są prysznice.
- Dzięki - odpowiadamy. Cóż dodać...
- Mówiłem już, że tam są prysznice? - pyta gospodarz dla pewności.
Chwilę później, gdy ustawiamy Garbatego na docelowym miejscu, Ania wyjmuje dwa zimne piwa.
Przed prysznicem, klarujemy auto na tyle na ile to możliwe, lecz gdy obracam w dłoniach siekierę, aby ją oczyścić i naostrzyć, Ania mówi cicho:
- Daj spokój. Pod blokiem zrobisz. Tutaj nie są na to gotowi.
Fakt. Umorusany błotem facet, który z krzywym uśmiechem ostrzy siekierę to nie najlepsza rekomendacja.
"To się zateguje"- stwierdzam patrząc na Garbatego i wszystko w około.
Dzwonimy do Dzieci, mówiąc, że jesteśmy bezpieczni.

Kolejnego dnia ruszamy w dalszą drogę.
Śpimy na dziko.

24JPG
I włócząc się bocznymi drogami docieramy do Mikołajek.



25jpg
W nich zatrzymujemy się na polecanym przez ADAC kampingu Wagabunda.

NIE jest drogo. NIE ma tłoku.

A cepeliadę Mikołajek obserwujemy z mola po drugiej stronie jeziora.


26JPG


Pierwszego dnia idziemy do portu na pyszny i tani obiad (da się) a drugiego na Stynki - czyli lokalny specjał w postaci małych rybek łowionych zimą pod lodem i smażonych w całości.


27jpg
Kolejnego dnia, oceniam zaleczenie Garbatego na na tyle dobre, że decydujemy się na odwrót do domu.


28jpg


Gdy powoli turlamy się w kierunku domu, Ania delikatnie głaszcze mnie po głowie.

Jej stopy nienaturalnie opierają się o wybrzuszenie w podłodze, które mogło jej połamać nogi.

Przez dziurę w podłodze wesoło gwiżdże wiatr, któremu po cichu wtóruje lodówka, żyjąca jak zwykle własnym życiem. 


Trzeba będzie nas przejrzeć, bo nawet jak jedziemy pooglądać obłoki to zdarza nam się coś odwalić. 
Jedyne co się zmienia, to że teraz Dzieci zaczynają do nas mówić i pisać "Tylko dajcie znać jak dojedziecie" 
Chyba wiem dlaczego. 


Cóż. 
KolejnyDzieńMija....