Lecimy... Dolny Śląsk.

Lecimy... Dolny Śląsk.

- Krzysiu, Ala, Klaudia – powtórzyłem po raz kolejny do zakurzonej gruszki starego CB radia.

Był 2016 rok, a my szwendaliśmy się po rumuńskich Karpatach.

-To nic nie da - usłyszałem w głośniku głos Radka, siedzącego w jadącym za nami Pajero.

- Mam silniejsze radio, podjadę na to wzgórze po prawej I stamtąd spróbuje ich wywołać - dodał i pognał na najwyższy punkt terenu jaki mieliśmy dostępny w najbliższej okolicy.

Po paru wywołaniach okazało się, że nawiązał kontakt z Krzyśkiem I jego rodzinką jadącą Landroverem.

Dzień wcześniej spotkaliśmy się przypadkowo na campingu i podczas rozjazdu obiecaliśmy, ze wywołamy się na radiach i jak się uda - część zwiedzania Rumunii zrobimy razem.

Udało się.

Od tamtego momentu minęło sporo czasu. Nasza znajomość znacząco wpłynęła na życie całej naszej ekipy.

W międzyczasie I przez przypadek (jak to zwykle bywa), okazało się, że Krzysiu, oprócz offroadowych wypraw ma jeszcze jedną pasję – latanie.

Wspólnie z kolegą wyremontował polski motoszybowiec z lat siedemdziesiątych i w wolnych chwilach odrywa się od ziemi przy jego pomocy, ku osobistej radości (i ogólnemu przerażeniu współpasażerów, jeżeli na fotelu drugiego pilota siada ktoś taki jak ja).

DSC_6091JPG

Któregoś razu przemogłem się i zająłem prawy fotel. Pomieszanie przerażenia z fascynacją lataniem, widoków i turbulencji. Mało wtedy nie umarłem ze strachu, ale poleciałbym znowu.

Tym razem, gdy trafiła się wolna chwila I udało nam się zgrać z Krzysiami woln i, przypasowała pogoda wyruszyliśmy na południowy zachód, aby polatać mogła również młodsza część naszej rodzinki.

Szybkie pakowanie (naprawdę szybkie – Kuba kończył pracę o 15:45 a o 16:02 byliśmy w drodze) i objuczony Garbaty zaczął się mozolnie turlać w kierunku lotniska w Witkowie Śląskim.

Pierwszy wieczór spędzamy u Ali I Krzysia.

Jest ognisko, kociołek i siedem par głodnych oczu, które dekoncentrują moje działania przy przyrządzaniu jedzenia, z czasami niemym, a czasami głośnym “długo jeszcze?”

DSCN8753JPG

W międzyczasie chłopaki pozyskują drewno z powalonych ostatnimi burzami drzew. Kubuś, który parę lat temu jeździł w foteliku samochodowym, teraz obsługuje ciężką piłę łańcuchową i nosi duże bale drewna.

Dym z ogniska i tańczące płomienie podlane pysznym gulaszem powodują, że wszyscy wracamy wspomnieniami do wspólnych, wakacyjnych wypraw.

Kolejny dzień będzie długi I emocjonujący, ale klimat trzyma nas przy ogniu jeszcze długo po północy.

Kolejny dzień to szybkie pakowanie I wyjazd na lotnisko.

Po drodze Gina zachwyca się architekturą Dolnego Śląska. Zboczenie zawodowe powoduje, że najbardziej podobają jej się te najbardziej zapuszczone I zniszczone element. W głowie układa sobie sposób ich renowacji.

Docieramy do ponurego miejsca w Mokrzeszowie. To opuszczony pałac, w którym pewien znany austriacki malarz, dający średnio znajdujące pokrycie w faktach, tysiącletnie gwarancje na istnienie rzeczy numer trzy, przeprowadzał wraz z ekipą próby wyhodowania kolejnego pokolenia nazistów. Projekt nosił przyprawiający o ciarki tytuł “Źródło Życia”

DSCN8764JPG

Zresztą podobne jest odbieranie przez nas tego budynku. Jest w nim coś niepokojącego I pomimo, że jest środek słonecznego dnia czujemy się w nim nieswojo.

Po powrocie na trasę docieramy do lotniska w Witkowie. Tutaj zaczyna się przyjemny rytuał, którego ukoronowaniem jest lot motoszybowcem.

Krzysiu wyłuszcza zasadę, zgodnie z którą wszystkie troski I pośpiech należy zostawić za bramą. Powolnie sączymy kawę I podziwiamy stojące w hangarze maszyny.

Skrupulatne przygotowanie do lotu zajmuje sporo czasu. Uważam, że jeżeli istnieje jakiekolwiek miejsce, gdzie nie można popełnić błędu, to jest ono właśnie tutaj (zdarzyło mi się w pośpiechu nie poprzykręcać kół do auta, które testowałem, albo nie podpiąć węży hamulcowych, ale... to jest pikuś przy lataniu).

Przed lotem dzieciaki ubierają się w spadochrony ratunkowe, a jak zaczynam się coraz bardziej cieszyć się, że tym razem przypadnie mi jedynie sprzątanie hangaru.

DSCN8785JPG

Pierwsza leci Gina.

Jestem z niej dumny, gdyż wiem ile nerwów kosztowała ją ta decyzja. Z przejęciem słucha wskazówek Krzysia odnośnie zachowania podczas lotu, oraz zasady działania znajdujących się wewnątrz kokpitu wskaźników.

Gdy startują, wracam z Kubą do sprzątania hangaru.

Po mniej więcej godzinie lotu radio w wieży ogłasza głosem Krzysia, że zaraz będą lądować.

DSC_6062JPG

Gdy przyziemiają i podkołowują na koniec pasa widzę wielkie z przejęcia oczy Giny. Ta mieszanina przerażenia z fascynacją jest nie do pomylenia.

Szybka zamiana i tym razem Kuba siada na prawym fotelu pilota. Kuba jest obeznany z wysokością dzięki kursom skałkowym, dzięki czemu łatwiej mu przychodzi przełamanie się do lotu. Gdy Krzysztof dociąga limuzynę, Kuba macha do nas radośnie i obiecuje, że porobi sporo zdjęć.

DSC_6104JPG

Po około godzinie Gina odzyskuje mowę i zaczynają z niej schodzić emocje. Zaczyna opowiadać o tym czego doświadczyła.

DSC_6070JPG

Powrót chłopaków na ziemię nie kończy przygody z lotnictwem. Ogara należy teraz sklarować. W czasie, gdy latający zajmują się motoszybowcem, ja nastawiam grilla.

DSC_6035JPG

DSC_6025JPG

Podczas nadchodzącego wieczoru, przy oświetleniu lamp zainstalowanych przed hangarem, Ogar dumnie lśni i przypomina o lotach, które właśnie się odbyły.

Po grillowanej kolacji, dopada nas zmęczenie tym dobrym, ale intensywnym i długim dniem.

Sen przychodzi bardzo szybko.

W nocy burza z bardzo intensywnymi opadami deszczu. Jest to spory sprawdzian dla naszej cygańskiej konstrukcji mieszkaniowej składającej się z Garbatego, zadaszenia bocznego, namiotu dachowego oraz przedsionka pod nim. Wszystkie te elementy już wykorzystywaliśmy i to wielokrotnie, ale nigdy razem. Nasza samowola budowlana wychodzi z tej próby zwycięsko, co dodatkowo nas cieszy.

DSC_6118JPG

Ranek wita nas deszczem i podchodzącymi pod lotnisko sarenkami, które z zaciekawieniem przyglądają się nowemu elementowi krajobrazu.

Gdy Kuba szykuje jajecznicę przestaje padać, więc suszymy mandżur i powoli składamy przygotowując się do drogi powrotnej.

DSCN8774JPG

Aby nie kończyć całkowicie wyjazdu, Krzysiu zarządza wycieczkę, przy wykorzystaniu okolicznych tras offroadowych. Po drodze podziwiamy widoki i opuszczone kamieniołomy, które niedawno znaliśmy tylko z góry, z pokładu szybowca.

DSCN8804JPG

IMG-0072jpg

Na koniec dojeżdżamy do jednej z okolicznych miejscowości turystycznych, na końcu której znajdują się stawy, dzięki którym można zjeść pyszne świeże pstrągi.

Koniec miejscowości - o tak naprawdę dla nas jej początek. Zjeżdżamy ze skalistych gór, które są niedostępne dla plaskaczy. Ot taki offroadowy bonus.

DSCN8799JPG

Po obiedzie żegnamy się z ekipą dolnośląską i zaczynamy mozolny odwrót. Umawiamy się na kolejne spotkanie. Kiedy?

Ano wtedy, gdy tylko życie pozwoli.

Podczas powrotu wspominamy to co przed chwila zakończyliśmy, planujemy kolejne wycieczki i cieszymy się z chwili, która właśnie trwa.

Kolejny Dzień Mija…