Jesienny weekend 2023

Jesienny weekend 2023

- Potrzebuję wyjechać na taką naszą Hiumę – powiedziała pewnego dnia Ania ciężko opadając na kanapę po kolejnym długim i pełnym spraw dniu.

Faktycznie ostatni czas obfitował dla nas w mnóstwo spraw do załatwienia, które praktycznie nie dały się poprzedzielać choćby odrobiną odpoczynku i wytchnienia.

Wszystko w ciągłym pędzie wśród czasami zbyt wielu ludzi wokoło.

A Hiuma to mała, estońska wyspa na Bałtyku, z jednym miasteczkiem w którym mieszka nieco ponad trzy tysiące ludzi i kilkoma wioskami.

A nasza Hiuma? To rejs promem po niespokojnym, wrześniowym morzu i zjazd do praktycznie wyludnionego portu, oraz szwędanie się po bocznych, bezludnych drogach, aby dotrzeć do małej chatki w północnej jej części.

Do tego, że w naszych wyprawach zdarzają się dni, kiedy nie widzimy innych ludzi. Już się przyzwyczailiśmy.

Tutaj przez parę dni byliśmy tylko my, morze, mała ogólnodostępna chatka i oddalone o kilkadziesiąt kilometrów dwie latarnie morskie, które nocami sygnalizowały swoją obecność i jakiekolwiek ślady innych ludzi w postaci snopów światła omiatających rozgwieżdżone niebo.

Tam przez dwie noce i trzy dni siedzieliśmy przed chatką, często milcząc patrzyliśmy w gwiazdy. Dla odmiany słuchaliśmy morza rozbijającego się o okoliczne skały.

Lubimy ten stan, kiedy jesteśmy tylko my. Cały świat wokoło zwalnia i staje się magiczny.

Wszystko i wszyscy są gdzieś daleko.

To jest właśnie nasza Hiuma. Taki stan ducha.

1jpg

Niestety mając do dyspozycji jedynie wolny weekend trudno zaplanować powrót na estońską wyspę. Można jednak znaleźć miejsce, które choć na krótki czas ją zastąpi.

- Zatem czas w drogę – odpowiedziałem, po czym każde z nas rozpoczęło to czym się zajmuje podczas przygotowania wyjazdów.

Ania wynalazła leżący na uboczu domek holenderski, zaraz przy granicy Gostynińsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego, a ja rozpocząłem planowanie trasy i klarowanie motocykli.

To właśnie lubię, bo każdy z naszych wyjazdów zaczyna się dużo wcześniej. Parę dni przygotowań, które powodują, że już chłoniemy atmosferę wyjazdu.

W piątek postanawiamy pojechać do pracy na motocyklach, tak aby zaraz po niej ruszyć w drogę. Gdy wyciągam sprzęty z garażu jest jeszcze ciemno, a tylko delikatnie różowiejące na wschodzie niebo zwiastuje nadejście chłodnego świtu.

To jest taki dzień, gdzie nic nie jest cię w stanie wytrącić z równowagi. Wszelakie przeszkody, które pojawiają się w pracy, rozwiązujesz niemalże odruchowo, wiedząc, że za parę godzin czeka cię wyjazd.

Gdy już w końcu zasiadamy na motocyklach, obydwoje mamy w oczach szczęście. Niespiesznie dopinamy kaski i sprawdzamy mocowanie bagaży.

Przed nami parę godzin włóczęgi bocznymi drogami z czekającym na końcu domkiem and małą rzeczką.

Po odpaleniu silnika, gdy basowy odgłosy starej widlastej dwójki wygania z głowy natłok myśli, ruszamy w drogę.

Dwie osoby, dwa motocykle.

Jesteśmy tak bardzo wolni, jak tylko wolny może być człowiek w dzisiejszym świecie.

“Takie chwile lekarz powinien zapisywać na receptę” powiedział kiedyś Niedźwiedź na jednym z popasów, gdy przemierzaliśmy Polskę podczas jednej z kolejnych wspólnych wypraw.

Zgadzam się z nim całkowicie.

Gdy dojeżdżamy do celu, zaczynam po raz kolejny doceniać pozytywne skutki pandemii. Wokoło nie ma żywego ducha. Klucze są w ustalonym miejscu, a jedyny kontakt z gospodarzami to sms życzący miłego pobytu.

Gdy zdejmujemy kaski, świat zwalnia jeszcze bardziej.

Dziś przy ognisku będą jeszcze z nas wyłaziły emocje ostatnich dni, oraz zmęczenie. Ten cały szum miasta i korporacji, wszystkie sprawy do załatwienia.

Do kolacji, którą przygotowujemy nad ogniem, popijam łyk zimnego piwa. Oboje w milczeniu patrzymy w ogień, który nas hipnotyzuje.

11jpg

Wspomagany pozytywnym zmęczeniem i oczyszczeniem umysłów sen przychodzi niespodziewanie łatwo.

Około drugiej budzi mnie stukający w dach i ściany przyczepy deszcz. Byliśmy na niego przygotowani, więc motocykle są zabezpieczone. Uwielbiam zasypiać w w takich odgłosach.

Kolejny dzień zaczyna się u nas praktycznie o świcie. Podczas przygotowania śniadania, przez okno z kuchni widzimy nasze motocykle. Wprawia nas to w bardzo dobry humor, który ustawia nam cały dzień.

3jpg

Dziś trochę połazimy. Odwiedzimy nieodległe Jezioro Białe i pole biwakowe u AgroJózka, u którego spaliśmy dwukrotnie jakiś czas temu.

Tym razem wybraliśmy miejsce nieco bardziej na uboczu.

2jpg

Gdy po całym dniu łażenia wracamy do domku, naszym głównym dylematem jest to co zjeść na obiad i czy na kolację rozpalać ognisko. To naprawdę fajne uczucie, gdy codzienne troski ograniczają się do takich spraw.

Wieczorne ognisko klimatem jest całkowicie różne od tego wczorajszego. Planujemy na spokojnie kolejne wyjazdy, myślimy o tym co zrobić w domu. Niechęć do wszystkiego i psychiczne zmęczenie gdzieś zniknęły, a to co jeszcze przed weekendem było przykrym obowiązkiem, odkładanym na później, teraz staje się po prostu sprawą do wykonania, na końcu której będzie czekała satysfakcja z wykonania zadania.

12jpg

Do snu kładzie nas tym razem nie zmęczenie, tylko późna pora i poczucie przeżycia dobrego dnia.

Kolejny poranek wita nas rosą. W połączeniu z polnym kurzem perli się on na trawie i błyszczy w słońcu na motocyklach. Powoli klarujemy sprzęty i planujemy trasę powrotną.

6jpg

Po sutym śniadaniu wsiadamy na motocykle i ruszamy w drogę. Oczywiście nie może to być zwykły powrót, więc skoro nasz dom jest na południe, to pierwszą część trasy wykonujemy w dokładnie przeciwnym kierunku.

Przez pewien czas objeżdżamy lasy parku krajobrazowego i drogą numer 62 ścigamy się z nurtem Wisły. Lubię tą drogę. Pomimo dwucyfrowego numeru, nie ma na niej w weekendy dużego ruchu, za to co chwila widać płynącą na północy rzekę oraz przystanie i porty.

Poprzednim razem, gdy nią jechaliśmy, źle umocowałem bagaż na Afryce I musiałem się zatrzymać, aby go poprawić. Za nami wyrósł po chwili wóz patrolu drogowego. Spodziewaliśmy się poganiania i niezadowolenia z zatrzymania się w miejscu niedozwolonym, ale siedzący za kierownicą włączył koguty i cierpliwie czekał, aż poprawię bagaż. Gdy skończyłem i podziękowałem mu skinieniem głowy, uniósł kciuk w górę po czym spokojnie pojechał do swoich spraw. To też jeden z powodów dla których lubię tą drogę.

8jpg

Dalej czekają nas leśne serpentyny Kujaw i przebicie się przez pradolinę Warszawsko-Berlińską w okolicach Łęczycy.

Do domu docieramy wczesnym popołudniem. Po rozpakowaniu motocykli w ciszy przeżywamy wyjazd.

Baterie naładowane, umysły, w przeciwieństwie do motocykli, wyczyszczone. Można się szykować na kolejny tydzień pracy i codziennych obowiązków.

KolejnyDzieńMija…