Granica (22 marca 2012)

Granica (22 marca 2012)

Od czasu napisania ostatniego tekstu minęło około 6 tyś kilometrów.

Zaszło także parę  zastanawiających mnie zjawisk.  

Pierwszy raz, jadąc do Poznania na początku sierpnia dwukrotnie, przez ułamek  chwili poczułem coś co mnie odrobinę zmroziło.  

Długo później odsuwałem to od siebie i próbowałem sobie wmówić, że to nie było tak, ale niestety  to nastąpiło.  

Dwukrotnie poczułem zawód odkręcając manetkę do końca.
Wyskoczenie na trzecim biegu zza kolumny samochodów i odkręcenie manetki zakończone krótkim stwierdzeniem - to już wszystko?  

Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale nie przypuszczałem, że aż tak szybko.  

Dalszy czas to wakacje na motocyklu, czyli sakwy, kufer i tylnie siedzenie znów zapakowane wszystkim co potrzebne.
Dużo wolniejsza jazda i napawanie się wolnością.

Wyjazd nad Morze, na Kujawy, do Poznania, do Piły, Debrzna.  

Easyrider :)  

Wieczór spędzony pod namiotem na skraju wybiegu dla koni przy jednej ze stadnin koło Słupcy.

Wiejska dyskoteka w Chodczu.

Noce w Poznaniu i dni w Debrznie u Golusia i Tomka Kuchara.  

Po tym wszystkim powrót od pracy i kolejne weekendy.  

Podczas jednego z nich Widowmaker staje się cały czarny i w połowie matowy.  

Gdy wracam do domu przez zmęczoną gorącym dniem  Łódź na światłach przy Makro obok mnie staje prawie nowa Ninja.  
Tego wieczora zastanawiam się po raz kolejny.
Wygrany wyścig, kosztem kolejnej przekroczonej granicy.  

W ten sam weekend jadę do Poznania.
Żabcia, Pucio i Akademia Sportowej Jazdy Porsche wypełniają niedzielę do wieczora. 

Startując z powrotem do Zgierza odczuwam dziwny niepokój.
Nie chcę wyjeżdżać.
Czuję jakbym siłą wyrywał się z pięknego snu, z objęć marzeń i wyśnionego wręcz nierealnego świata.  

Ręce drżą delikatnie, a myśli biegają po pustej głowie .  

Gdy wyjeżdżam z podziemnego garażu ryk nie rozgrzanych wydechów zagłusza myśli mieszając się z delikatnym zapachem mijającej mnie przepięknej dziewczyny. 
Nawet na mnie nie spogląda i delikatnie, wręcz dostojnie idzie dalej.
Niezłe zestawienie z grzmiącym Widowmakerem i rozedrganym mną na jego karku.  

Wyjazd na autostradę zajmuje mi około 10 minut.
Gdy zjeżdżam ze ślimaka  przyjmuję embrionalną pozycję tuląc się do ryczącej pode mną bestii.   Aby zająć umysł czymś innym niż myśleniem, odkręcam manetkę do końca ... 3 , 4 , 5 bieg i 12 tyś obrotów.

Moje ciało wgryza się w motocykl, który obejmuję jak pożądaną Kochankę, początkowo delikatnie, lecz ze wzrostem prędkości coraz wyraźniej próbującą dominować .  

Zaciskam dłonie na manetkach, twarz przysuwam do owiewki, tak aby czuć na ustach jej zimny  zmysłowy oddech.  
Drgania bestii walczącej pode mną powodują iż udami i ramionami obejmuję ją tak aby nie uciekła. Gdy wrzucam szóstkę włączam długie światło i lewy kierunek wyznaczający rytmicznie kolejne sekundy.
12000 obrotów oznacza, że jedziemy ponad 220km/h. 

Przerywana linia  oddzielająca pasy autostrady przechodzi niemalże w ciągłą, a to co najbardziej podniecające, to fakt iż mogę jej prawie dotknąć. 
Jest parę centymetrów ode mnie, tuż za kombinezonem.

Tutaj nie ma stref zgniotu, poduszek i kurtyn, pasów i tony blachy.  

Widowmaker rozrywa spokojną i cichą noc na strzępy jak paznokcie Kobiety w ekstazie skórę na plecach kochanka.
W całkowitym zatraceniu i daleko od zmysłów docieramy do kresu podróży jakim są bramki na Emilii - to koniec dzisiejszej podróży.  

Rozedrganymi dłóńmi podaję kartę, by zapłacić za przejazd i w myślach obiecuję sobie, że nie będzie już tak szybko.
Że wystarczy i trzeba będzie wolniej.
Że nic nie muszę udowadniać i że wolniejsza jazda też sprawia frajdę.  
Następnego dnia dzwonię do Mac Gywera i pytam o możliwość przemapowania elektroniki, zdjęcie limitera obrotów oraz zmianę konfiguracji szóstego biegu .  

Przekroczyłem kolejną granicę .