Droga jest w nas

Droga jest w nas

Różnica pomiędzy turystą a podróżnikiem polega na tym, że turysta nie wie gdzie był, a podróżnik nie wie gdzie będzie...

Zastanawiałem się ostatnio czy określanie naszych nawet najmniejszych wyjazdów określeniem "wyprawa" nie jest zbyt pompatyczne. 
W końcu na wyprawach to bywał Marco Polo lub Krzysztof Kolumb, lub chociażby Sambor, którego poznałem pośrednio przez FAT (Forum Africa Twin) i którego książkę, dzięki uprzejmości poznanego na jednym z wyjazdów Stopy mogłem przeczytać. 

Stawianie w tak znamienitym gronie miłośnika tanich piw z biedry i jego nadgryzionej zębem czasu i przebiegu Afryki zwanej Rydwanem Wpierdolu może wydawać się desperacką próbą zatwierdzenia awansu społecznego, ale jest moim zdaniem, uzasadnione.
W końcu jaki Marco Polo - takie wyprawy, ale okazuje się, że nawet nie opuszczając koła o promieniu 150 km wytyczonego od miejsca zamieszkania, można choć na chwilę oderwać się od prozy życia i zostać podróżnikiem. 
Być wolnym.

Ostatnie dwa weekendy spędziliśmy poza domem i to w najbliższej okolicy. Dw miejsca, całkowicie różne od siebie, ale mające wspólny mianownik - dawały nam wolność i energetycznego kopa, który powodował, że powrót do codziennych zajęć stawał się mniej bolesny.

W pierwszy weekend stwierdziliśmy, że potrzebujemy wokoło siebie ludzi oraz zgiełku związanego z ich obecnością, zatem Ania wynalazła nocleg w Motoprzystani w Plecewicach.
Bezpośrednia bliskość Puszczy Kampinowskiej oraz Nowego Dworu Mazowieckiego, do którego mieliśmy odstawić ADVkę na kolejny przegląd okresowy przypieczętowały decyzję, że tam jedziemy.

Jeszcze tylko krótka ustawka z Serwisem z NDM, abyśmy mogli oddać sprzęt w sobotę i ruszamy w drogę. 

Plan był prosty i szybki - odstawiamy ADVkę do Nowego Dwory Mazowieckiego i jedziemy założyć bazę w Motoprzystani. Dzięki temu jak wytyczyliśmy trasę mogłem przejechać Afryką, tą samą drogę, w każdej możliwej konfiguracji załadowania.
Jechałem z załadowanymi kuframi, 
jechałem z załadowanymi kuframi i Anią (gdy ADVka została na serwisie),
jechałem z Anią, bez bagaży, (jak rozstawiliśmy obozowisko),
i w końcu jechałem na pusto (jak to Ania mówi, wtedy najczęściej Afryka dziwnie bokiem jeździ na każdym szutrowym zakręcie)
W serwisie główny szpec ocenia zużycie ADVki na minimalne i oprócz założenia osłony łańcucha, którą zgubiliśmy gdzieś w Wielkopolsce, oraz wykonania dużego przeglądu nie ma, na szczęście, nic do zrobienia.

Zanim wyjedziemy, długa rozmowa z pozytywnymi ludźmi, którzy prowadzą serwis, o byłych wyprawach, o planach, o tym, gdzie zaraz jedziemy i którędy. 
Jest dobrze, a mi poraz kolejny udziela się atmosfera drogi.

Do odwrotu zmusza nas nasilajacy się deszcz. W końcu na ten weekend postanowiliśmy pojeździć pomiędzy chmurami. 
Wyjazd z miasta - po naszemu (w końcu rejestracje EZG zobowiązują i nie bez kozery mówią na kierowców ze Zgierza "Zgierzęta") - walę pod prąd rondo pod galerią handlową i autostradą dla motocyklistów (ten pasek asfaltu pomiędzy dwoma ciągłymi liniami) omijak korek. 
Nikt się nie burzy (wyskoczyłbyś do gościa z podkutymi butami i siekierą przyczepioną do bocznego stelaża motocykla?) Dzięki czemu dosyć szybko znajdujemy się na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej, w miejscu, które najbardziej lubię - na bocznej drodze.
Gdy dojeźdżamy ponownie do Motoprzystani, okazuje się, że na miejscu zbiera się całkiem spore grono ludzi.
 moto przystajpg
Piętnastolecie istnienia tego miejsca uświetni występ Arka Zawilińskiego wraz z zespołem. 
Grają bluesa i na wstępie mówią, że będzie to granie o drodze i podróżowaniu. 

Już ich lubię. 
Gdy rozbijamy namiot, obok przechodzi grupa motocyklistów.
"Zapraszamy obok nas. Dla motocyklistów zawsze znajdzie się miejsce" - Mówi jeden z nich,
i tak poznajemy szefa oraz resztę załogi z Czerwonej Bandery.

Czerwona Bandera to grupa motocyklowa z południowej części łódzkiego, niepowiązana ani z Kongresem, ani z PRMem.
Mają barwy, ale nie trzymają z nikim (albo patrząc na to jak się kształtuje obraz mających plecy - nie są przeciwko komukolwiek).

Tak oto stajemy się częścią motocyklowej osady w Motoprzystani.

moto przysta 2jpg

Niestety  (dla nas) popularność tego miejsca wśród innych grup społecznych powoduje, że nie wszystkie interakcje są miłe. 

Gdy siedzimy na stojących po drugiej stronie drogi dojazdowej ławkach, zatrzymują się przed nimi auta na mazowieckich numerach. 
Z aut wysiadają "od dwóch dni z dzisiaj warszawiacy" i zaczyna się młyn. 
O ile zgiełk tworzony przez dzieci mi nie przeszkadza, o tyle gdy najmniejszy z  "od dwóch dni z dzisiaj warszawiaków" zaczyna robić dym, bo on nie za to płacił i miałbyć grill a nie ognisko, a wogóle to on woli ognisko na grillu i ten grill na ognisku co on chce to on nie ma na to ochoty itd...
Stwierdzam, że czas abyśmy poszli nad pobliską Bzurę.

Gdy zaczyna nadchodzić wieczór Arek razem z zespołem wprowadza nas w nastrój błogiej kontemplacji kilometrów, które dziś przemierzyliśmy.

"Droga jest w nas" śpiewa bluesowym głosem niosącym się po okolicy.
koncertjpg
Sączę piwo i w retrospekcjach widzę przejechane dzisiaj zakręty i spotkanych ludzi. 
Podczas drogi powrotnej do namiotu mijamy cztery palące się ogniska i dwa buzujące grille zamówione przez  "od dwóch dni z dzisiaj warszawiaków" ,  przy których nie ma nikogo oprzócz obsługi z Motoprzystani.

Noc kołysze nas do snu zaczynającym padać deszczem.

Kolejny dzień zaczynamy od kawy i powolnego klarowania obozowiska.


pierwszy campingJPG
Kawa i wymiana kontaktów z ekipą z Czerwonej Bandery, a później pakowanie i odwrót do domu bocznymi drogami. 
Pomimo tego, że normalną drogą mamy do domu około 100 km w ten weekend robimy ich prawie 600.
Przez krótki moment zastanawiamy się nad wizytą i ewentualnym noclegiem w Muzeum Motoryzacji w Nieborowie, jednak ilość ludzi i stwierdzenie obsługi "nie widzicie co się dzieje? czekajcie", gdy pytamy o nocleg uwidacznia nam, że mamy dosyć towarzystwa na najbliższy czas.

Po powrocie do domu okazuje się, że w pracy jest jakby mniej pod górkę, a wszystkie problemy daje się rozwiązać.
Kurde - to działa.

Kolejny weekend planujemy zatem także wyjechać, lecz tym razem Ania wynajduje zupełnie inne miejsce na nocleg.

Jedziemy za Gostynin do "AgroJózka" w Gorzewie nad jeziorem Białym.

Znów boczne drogi i tak uwielbiane przez nas i Afrykę oraz ADVkę krajobrazy. 
Turlamy się znajdując mało uczęszczany przejazd przez Pradolinę Warszawsko-Berlińską obok Łęczycy (nie jest to takie proste, gdy chcesz ominąć główne szlaki drogowe) docierając w końcu do Gorzewa - miejscowości na skraju Gostyńsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego. 

Jezioro Białe jest dla nas o tyle różne od tych, które znamy z okolicy, czyli Kujaw, że o ile w okolicach Chodcza jeziora są ściśle otoczone działkami, o tyle tutaj większość terenu zajmują gospodarstwa agroturystyczne i campingi.
Pomimo szczytu sezonu, oraz ładnej pogody, Ani udaje się znaleźć pole nad samym jeziorem, na którym nie ma dosłóowie nikogo. 

AgroJózek jest facetem w nieokreślonym wieku, z twarzą ogorzałą i osmaganą wiatrem. 
Otwiera nam łańcuch ogradzający teren, życzy miłego pobytu, po czym znika.

Szybkie rozstawienie obozowiska i zaczynamy się zastanawiać co zrobić z tak mile rozpoczętym wieczorem.

obzjpg

Najpierw skrzętnie korzystamy z faktu, że na naszym polu nie ma nikogo oprzócz nas, więc przychodzi pora na kąpiel nago.


kpieljpg

Później zajmujemy miejsce na ognisko.

ogniskojpg

Tego dnia jesteśmy sami, dzięki czemu możemy ... wszystko ;-).
Jakże to inne a jednocześnie fajne uczucie w porównaniu do poprzedniego weekendu. 

Tego dnia kołysze nas do snu szum wiatru szeleszczący liściami drzew pod którymi biwakujemy.

jezioro2jpg


pieniekjpg

Rano, po sklarowaniu obozu ruszamy w drogę powrotną. 

motocyklejpg

Malownicza droga wzdłuż Wisły, przechodzi w krętą, leśną serpentynę pośrodku Gostyńsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego, dalej jedziemy przez płaskie i prawie niezadrzewione pola południowych Kujaw. 

W okolicach Łęczycy na ogonie naszej dwumotocyklowej kolumny siada szary Transalp.
Gdy skręca za nami w stronę Parzęczewa wiem, że to nie przypadek.
Zatrzymujemy się na poboczu i przybijamy piątkę z Neo.

Znamy się już z FAT i zlotu w Białej (który zawsze będzie tak nazywany choć już się w Białej nie odbywa) więc wymieniamy uwagi odnośnie drogi i motocykli (Neo jedzie na swoim nowym nabytku. Dawno nie widziałem tak fajnie zrobionego sprzęta), po czym ruszamy w dalszą, wspólną drogę. 

Tym razem prowadzi Neo. 
O ile można zmienić motocykl (wcześniej jeździł na Junaku 125 ccm) o tyle zamiłowanie do bocznych dróg pozostaje. 
Jedziemy w trójkę bocznymi drogami w okolicach Aleksandrowa Łódzkiego z prędkością niewiele przekraczającą 70 km/h.
I jest fajnie. 
O to chodzi. 

Gdy parkuję pod domem, patrzę na przetartą od używania gumę ochronną manetki gazu w Afryce, kurde, ile to już kilometrów. 

Jestem spokojny i szczęśliwy, stwierdzam, że jednak faktycznie to są wyprawy. Odkrywamy na nich nowe miejsca i poznajemy nowych ludzi. 
Zostają po nich wspomnienia, a droga jest w nas.

Kolejny dzień mija...