Czerwiec 2022 Rodzinnie

Czerwiec 2022 Rodzinnie

Djpg"Nie rozumiem jak taki mały człowiek może zajmować, aż tyle miejsca w namiocie..."

Tymi oto słowami przywitał nas Kuba po przespaniu pierwszej nocy rodzinnego wyjazdu.

Końcówka czerwca to dla wielu rodzin początek koszmaru zwanego rodzinnymi wakacjami, są paragony grozy, rodzinne kłótnie, gówniaki drące na siebie ryja przez 25h/dobę, a to wszystko w dzikim tłumie wykonującym slalom pomiędzy porozstawianymi wszędzie parawanami.

My jakiś czas temu postawiliśmy na nieco inny sposób rodzinnych wakacji.

Tym razem padło na wyjazd motocyklowy.

Analizując dostępny czas, oraz dystanse jakie chcemy przejechać, stwierdziliśmy wspólnie, że Ginowy Moplik zostaje w garażu i w drogę ruszamy w zestawie: ADVka, Reksio i Afryka.

Gina jedzie u mnie na plecach, a szpej turystyczny rozparcelowujemy pomiędzy pozostałe motocykle.

Sprawa była nieco utrudniona, bo stwierdziliśmy także, że w ramach nabierania doświadczenia, Kuba spakuje się tak jakby jechał sam, czyli wszystkie elementy turystyczne oraz ubrania dla jednej osoby będą na Reksiu.

Pierwszego dnia spotkaliśmy się z dobrze znaną ekipą, z którą już nie raz podróżowaliśmy. Piniem na BMW 850R oraz Niedźwiedziem na Afryce RD07.

Spotkanie to nie obyło się bez przygód...

W Lubieniu Kujawskim, około 20 km od miejsca gdzie się umówiliśmy, okazuje się, że w tylnym kole mojej Aryki brakuje powietrza. Co prawda tylko na dole, ale oznacza to jednak konieczność wymiany dętki. Załadowana Afryka waży ponad trzysta kilogramów.

Aby w ogóle myśleć o naprawie musimy ją rozpakować, później już z górki – zdjęcie koła,

Pinio jadący z nim od wulkanizacji do wulkanizacji, aż w końcu uda mu się znaleźć tą która podejmie się naprawy i ... już tylko składanie wszystkiego z powrotem do kupy.

Przy pełnym słońcu i trzydziestu stopniach temperatury...

01ajpg

Dwie godziny (?) później ruszamy w drogę w pięć motocykli.

Gdy docieramy do Tucholi – ostatniego miasta przed zaplanowanym miejscem noclegowym termometry pokazują temperaturę asfaltu 56,5 stopnia i 36,8 temperaturę powietrza.

Gotujemy się i to dosłownie.

Po szybkich zakupach na kolację zmykamy z rozgrzanego do granic możliwości betonowego zakątka na pole biwakowe znajdujące się nad płynącą paręnaście kilometrów dalej rzeką.

02ajpg

Gołąbek – pole biwakowe nad Brdą, wita nas miłymi powiewami wiatru, przynoszącymi ukojenie i ochłodę znad płynącej w cieniu drzew rzeki.

Zimne piwo pite podczas spontanicznego zrzucania z siebie ciuchów motocyklowych nigdy nie smakuje lepiej.

03ajpg

Po około pół godzinie, nasze "obozowisko" przypomina bardziej pobojowisko z porozrzucanymi dookoła motocykli elementami garderoby i ekwipunku, oraz stadem półnagich dzikusów biegających po okolicy.

Czas zacząć to ogarniać.

Gdy przypływają pierwsze ekipy kajakarzy (Gołąbek to przystanek często wybierany na nocleg podczas spływu Brdą) wygląda to już mniej więcej.

Podział obowiązków wyklarowuje się sam.

Miś gotuje, Kuba, Pinio i ja rozstatwiamy obozowisko, a Gina i Ania...

... zbierają do kupy to co rozrzuca Niedźwiedź przy gotowaniu i my przy rozkładaniu namiotów.

Gdy patrzę na dziewczyny, zaczynam rozumieć jak mocne nerwy muszą mieć panie przedszkolanki, starające się utrzymać w ryzach stado "Jagódek" czy innych "Leśnych skrzatów", aby przy okazji nie rozniosły one budynku przedszkola.

Pomimo faktu, że pole biwakowe jest wyposażone w prysznice, chętniej korzystamy z płynącej obok rzeki.

04ajpg

Jej zimny i czysty nurt powoduje, że czasami większość aktywności przenosi się nad jej brzeg, lub bezpośrednio do zakola, którym nas otacza.

06ajpg

Długi dzień z przygodami szybko robią swoje.

07ajpg

Około godziny dwudziestej-pierwszej jesteśmy już w namiotach i zgodnie chrapiemy, przy czym chrapanie Misia budzi dodatkowo przerażenie wśród kolejnych ekip dopływających do pomostu.

Zaletą tak wcześnie zakończonego dnia jest czas w którym rozpoczynamy kolejny. Parę minut po szóstej, wszyscy – choć nie zawsze tak samo chętnie - jesteśmy na nogach. Przy porannej kawie humory dopisują, więc zaczynamy klarować obozowisko i planować dalszą trasę.

Gdy siedzę nad papierowymi mapami i na ich podstawie wprowadzam dane do nawigacji Pinio zagaduje:

- Widzę, że nadal nawigujesz po papierowych mapach? To dobrze. Niech się też tego dzieciaki uczą.

Faktycznie, nasza rodzinna miłość do papierowych map jest bardzo mocna. Ale dzięki niej wynajdujemy przepiękne drogi, prowadzące z nikąd do nikąd, z których korzystają tylko lokalsi, a określenie "jedziemy szutrem na północny wschód" nie jest dla dzieciaków obce.

Ten dzień to koniec tranzytu i początek szwendaczki.

08ajpg

Szuter, asfalty 56. kategorii odśnieżania (czyli tak śnieg dowożą z innych, główniejszych dróg) które czasami są w takim stanie, że jedziemy dużo wolniej niż po dobrych szutrach, wszystko to powoduje, że przebyty dystans przestajemy liczyć w kilometrach, a zaczynamy w godzinach.

- Ile mamy do Skórzenna?

- Na moje około pół godziny.

Tak to zaczyna działać. Kilometry przestają grać rolę.

Siedząca u mnie na plechach Gina dzielnie dokumentuje nasze poczynania.

09ajpg

Wie jak wstać na setach, albo się odwrócić, aby nie rozhuśtać motocykla, żebym oprócz walki z drogą nie musiał jeszcze walczyć z nią.

Boczne drogi mają jeszcze jedną przewagę nad przelotówkami, z której skrzętnie korzystamy.

Cień...

11ajpg

Prowadzą głównie przez lasy, lub starodrzewy, więc jest na nich gorąco, ale łatwiej wytrzymać.

10ajpg

W ten sposób dojeżdżamy do wsi Trąbki nad jeziorem Pierzchalskim (na południe od Braniewa)

Wieś to dosyć mocne określenie, bo składa się ona z pola biwakowego, któremu przewodzi pani Sołtys. Znamy to miejsce z offroadowej szwendaczki w 2020 roku. Tym razem przybyło infrastruktury, ale jest to zmiana na plus. Klimat, mimo niewielkiej opłaty pozostał, jest cicho i przyjemnie.

12ajpg

Na miejscu powtarzamy nasz rytuał budowy obozowiska.

13ajpg

14ajpg

Gdy kończymy zaskakuje nas miła niespodzianka w postaci przechodzącej po drugiej stronie jeziora burzy. Do nas dociera jedynie lekki deszcz i chłodniejsze powietrze.

Miła odmiana po dwóch dniach w pełnym skwarze.

Obowiązkowa kąpiel w jeziorze i pomidorówka ugotowana przez Niedźwiedzia wieńczą dzień.

15ajpg

Podczas posiłku słyszymy charakterystyczny odgłos pracy rzędowej czwórki.

Po chwili obok nas staje CBF600 załadowana po lusterka. Zsiada z niej siedemdziesięciodwuletni Niemiec. Po krótkiej gadce i małym poczęstunku wiemy, że kończy właśnie objazd Morza Bałtyckiego dookoła.

Tego wieczoru nasze obozowisko wzbogaca się o jeden namiot i jednego podróżnika.

16ajpg

Kolejny dzień miło zaskakuje. Słońce nawet nie wyjrzało zza chmur, a prognozy mówią o max. 20 stopniach. Wreszcie można się normalnie ubrać i nie gotować podczas jazdy. 

17ajpg

Znów boczne drogi, które przez granicę Warmii i Mazur pchają nas w kierunku miejscowości Ryn.

18ajpg

Planując trasę do kolejnej miejscówki, znalezionej przez Anię, ni cholery nie mogę znaleźć dojazdu pomijającego drogi gruntowe.

Dobrze. Nieco offu nie zaszkodzi.

20ajpg

Odległość w linii prostej jest niewielka, ale gdy pojedziemy jak to Niedźwiedź mówi "po Czarnemu" czyli tak jak ja prowadzę, wychodzi z tego prawie osiem godzin jazdy.

Końcówka dojazdowa do miejsca biwakowego prowadzi przez stare drogi prowadzące do zrywek drewna.

21ajpg

Tam zwiększamy odległości pomiędzy motocyklami i każdy jedzie swoim tempem i torem.

Oczywiście co jakiś czas kontrolujemy czy ktoś nie zaliczył gleby, albo nie potrzebuje pomocy, ale jazda 125ccm Reksiem, czy ADVką, za załadowaną Afryką to nie jest dobry pomysł.

Ania się dobrze bawi, Kuba się uczy,

22ajpg

a my z Piniem i Misiem walczymy działając czasami na zasadzie tarana (miejsce w którym się możesz wypierdolić najlepiej wziąć z rozpędu, mając nadzieję, że za nim sprzęt złapie przyczepność i pojedzie dalej).

23ajpg

Gdy dojeżdżamy na miejsce, wszyscy zgodnie stwierdzają, że warto było.

26ajpg

Pole biwakowe jest tak naprawdę małą mariną, w której zatrzymują się pływające po jeziorze Ryńskim żaglówki. 

Ciekawa jest obsługa (zresztą często spotykana w miejscach z których korzystamy). Wisi kartka z telefonem do właściciela i cennikiem.

Meldujesz się przez telefon, ustalasz kwotę, którą...

... wrzucasz do stojącej obok metalowej puszki.

Nikt do nas nie przychodzi, ani nie przyjeżdża zabrać opłaty. Nikt nie sprawdza ile nas jest i czy zostawimy porządek. Taki rodzaj zaufania.

Co ciekawe gość jest mocno zdziwiony, że tam dojechaliśmy. Z miejsca korzystają na ogół tylko żeglarze i jest ono obsługiwane praktycznie tylko z wody.

Ze względu na temperaturę Pinio zarządza ognisko.

Po kolacji z ognia, do snu kołyszą nas fale jeziora uderzające o wysoki brzeg oraz wrzask ptaków okupujących znajdującą się paręset metrów dalej wyspę na której mają rezerwat lęgowy.

Mgła zasnuwa powoli światła dużej mariny w leżącym parę kilometrów dalej Rynie.

Kolejna pobudka i pakowanie, podczas którego już widzimy, że dobra pogoda się skończyła.

Jest siódma rano a termometr pokazuje 27 stopni i ma być tylko cieplej.

Tym razem wracamy na Warmię.

Ania wskazuje miejsce niedaleko Olsztynka, do którego nawiguję.

Początek naszym offem, na którym jako pierwsze puszczamy ADVkę i Reksia. Czasami mam na liczniku 60 km/h, a mimo to nie mogę ich dogonić.

27ajpg

Gdy dojeżdżamy na leżący w lesie camping okazuje się, że został on w całości opanowany przez przyczepy i kampery. Jest co prawda miejsce, żeby się rozbić, ale klimat nie do końca nam odpowiada.

Po krótkiej ocenie okolicy ruszamy dalej.

Ania wskazuje znajdujące się w Mielnie :) pole biwakowe przy miejscu zwanym Krokodyl.

Kilkadziesiąt kilometrów w części szutrami wyciskają z nas ostatnie poty. Gdy dojeżdżamy na miejsce jesteśmy ledwo żywi i stwierdzamy zgodnie, że jakkolwiek by nie było, to zostajemy.

Krokodyl to ośrodek z historią jakich wiele. PRLowski ośrodek, który popadł w ruinę i teraz jest sukcesywnie wskrzeszany przez nowych właścicieli.

Gdy wchodzimy do klimatyzowanej restauracji dziwnie wyglądam obok stojącego w kąpielówkach faceta, który przyszedł zamówić zimne piwo.

Zasadniczo obaj przyszliśmy po to samo. Zgrzani i szukający ochłody. Tylko jeden z nas jest idiotą, który celowo wystawia się na zabójcze działanie promieni słonecznych.

Zgadnij który?

Gdy okazuje się, że oprócz lodówki z zimnym piwem w ośrodku o wielości siedmiu hektarów jest jeszcze około dwudziestu osób zaczyna nam się coraz bardziej podobać.

Wracając do przegrzanej załogi z obietnicą noclegu i zimnymi piwami jestem witany jak bohater.

Po rozłożeniu obozowiska Niedźwiedź zarządza obiad w restauracji.

Dziwnie wyglądamy w resztkach motocyklowego ekwipunku pośród kilku plażowiczów, którzy zeszli z leżaków tylko na chwilę, aby jak my zjeść obiad.

Choć to nie nasz wygląd jest najbardziej dziwny.

Gorzej z zapachem. Prawie tydzień w drodze, kiedy to codziennie wylewasz z siebie wiadra potu w skórzany kombinezon robią swoje.

My tego nie czujemy, ale wszystkie stoliki dookoła są dziwnym trafem puste.

Wieczorem robimy ognisko na plaży.

Gdy pytamy o pozwolenie, pani w recepcji jedynie prosi aby je zrobić w wyznaczonym miejscu.

Daje nam dostęp do wszystkiego.

Drewna, rozpałki, ruszta, kijki do kiełbasy, stoliki, ławy itd.

Gdy Pinio przygotowuje grilla, wyciągamy przygotowanego na tą okazję gleborzuta.

Tanie wino, które pijemy tradycyjnie na każdym z naszych wyjazdów.

Metodą "na chodzonego" rozpijamy butelkę, podając ją sobie z rąk do rąk.

Ku uciesze Kuby, na miejscu można wypożyczyć SUPa, za niewielkie pieniądze realizujemy kolejne marzenie zaczynających się właśnie letnich wakacji.

Po chwili Kuba i Gina już razem pływają na dużej desce.

Po sutej kolacji, gdy wieczór zbliża się ku końcowi zaczynamy słyszeć pierwsze odgłosy burzy.

Patrzyliśmy wcześniej na mapy i teren jest małym kotłem w którym dzięki ułożeniu jezior i ukształtowaniu terenu wiadomo, ze będzie się działo.

Internetowe mapy pogodowe potwierdzają nasze obawy.

Stwierdzenie, że coś spada jak grom z jasnego nieba, jest tutaj jak najbardziej na miejscu.

Po paru minutach wszystko wokoło pływa tworząc rwące potoki płynące bezpośrednio pod podłogą namiotów.

Odżywa we mnie wtedy duch przewodnika. Stwierdzam, że należy sprawdzić czy wszystko w obozowisku jest bezpieczne.

Ajpg

Wyjście na taki deszcz w ubraniu równa się jego całkowitemu wypraniu, a ponieważ miałem na sobie ostatnie czyste majtki (w których jeździłem tylko trzy dni), a jazda w skórzanych spodniach bez gaci jest niekomfortowa (tak słyszałem) stwierdziłem, że wychodzę na obchód nago.

Tzn, nie do końca nago, bo w croksach przestawionych na "system turbo" jak to mówi Kuba.

Gdy kończę obchód i stwierdzam, że wszystko i wszyscy są bezpieczni, uświadamiam sobie, że za mną stoi wyprawowy kamper, a za nim pawilon mieszkalny z którego okien ludzie podziwiają armagedon spływający na nas z nieba.

Ujrzenie w świetle błyskawic nagiej pokraki z brzuchem piwnym i łysą głową może pozostawiać trwałe ślady na psychice.

Gdy burza przechodzi w jednostajny deszcz sprawdzam wszystko jeszcze raz i idę spać.

Jednostajne, miarowe uderzenia kropel powodują, że zasypiam jak kamień.

Gdy wstajemy rano i zastanawiamy się nad dalszym ciągiem podróży, pogoda decyduje za nas.

30ajpg

Powalone drzewa, ewakuowane obozy, brak prądu w okolicy oraz zapowiedź, że będzie gorzej powodują, że podejmujemy decyzję o powrocie.

Duchota i wysoka temperatura powodują, że początek powrotu planujemy trasą S7.

Chcemy przejechać jak najbliżej domu, a jednocześnie Kuba ma zdobyć doświadczenie w jeździe po tego typu drogach. 

Po stu kilometrach wszyscy mamy serdecznie dosyć.

Wracamy na boczne drogi i choć wolniej, to jednak mniej męcząco, łapiąc każdy cień, zdążamy do domu. 

Gdy pod blokiem zdejmujemy wszystko z motocykli, na głos się zastanawiamy, gdzie to się wszystko kur..a zmieściło?

Zajmujemy całe miejsce parkingowe dla dużego samochodu, a jeszcze przed chwilą tym wszystkim były objuczone nasze trzy sprzęty.

Gdy piszę te słowa, nasz dom wygląda jak pobojowisko.

Czwarte napełnienie pralki z mozołem memle pachnące przygodą elementy naszej garderoby, przy których zapach okolicznych meneli jest wyblakły jak nowe logo Polsatu.

Motocykle wymagają przeglądu, a ADVka i Reksio wymiany oleju.

Zrobiliśmy 1229 kilometrów.

Część z nas jest bliżej końca swojej podróży, część bliżej początku.

Jedno jest pewne, już teraz w głowach kiełkują nam kolejne wyprawy.

Kolejny Dzień Mija...