Jak od dawien dawna wiadomo najbardziej gównianym dniem tygodnia jest poniedziałek.
A poniedziałek w pracy jest mega, super, hipergówniany.
Dlatego postanowiłem ten rozpoczęty o godzinie czwartej rano pracujący poniedziałek nieco osłodzić krótką wyprawą motocyklową.
Najbliższa okolica - dwie godziny w siodle i wracam.
Ponieważ jest to pierwszy wyjazd w tym roku zaczynam skromnie od odwiedzenia starych i dobrze znanych kątów.
Z EZG wyruszam na północ-północny wschód. Pierwszy postój to Biała i piękny, drewniany, osiemnastowieczny kościółek.
Dla mnie posiada wartość sentymentalną, gdyż parę lat temu zakładałem w nim alarm p.poż.
Co z tego pamiętam ?
Ano to , że pomiędzy zewnętrzną a wewnętrzną ścianą jest przerwa mniej więcej szerokości 50 cm z rusztowaniami po których można chodzić.
Niesamowity klimat w zakurzonym, zapomnianym i ukrytym świecie, znajdującym się tuż za ścianą :) Coś jakby filmowe gadżety z Indiany Jonesa, tylko na żywo.
Z drugiej strony znajdują się groby Powstańców z 1863 roku.
Jako nieprzesądny motocyklista nie zwiedzam cmentarzy, więc udaję się w dalszą podróż.
Niestety nowe prawie nigdy nie oznacza lepsze. Przekonuję się o tym mijając zabetonowane koryto rzeczki przepływającej przez Kębliny, nad którą jeszcze parę lat temu górowały ruiny młyna.
Kawałek dalej widzę chirurgicznie wycięte pnie drzew o metrowych średnicach zastąpione uregulowanym rowem do odprowadzania wody z pól.
Ehh. Przynajmniej asfalt jest równy jak stół co pozwala położyć moto nieco mocniej i wychodzić z zakrętu szybciej niż w niego wchodziłem.
Kolejny przystanek to Kolegiata w Tumie.Mało widoczna z głównej drogi i jakby zapomniana jedna z najważniejszych budowli sakralnych. Burzliwe dzieje, liczne zniszczenia i odbudowy powiązane z niespokojnymi dziejami tych ziem.
Gdy podchodzę bliżej widzę zarówno mieszaninę stylów:jak i przysadzistość budowli:
W dzisiejszych czasach robi ona wrażenie, a co dopiero w XII wieku kiedy została wybudowana. Potęga, boskość i wielkość musiała być naprawdę łatwa do wpojenia tzw. owieczkom.
W drodze powrotnej z mojej krótkiej wycieczki zahaczam o Leśmierz. Miasto istniejące, bądź jak kto woli nie istniejące, dzięki cukrowni.Powyżej widok cukrowni, która była iskrą do powstania miasta, a której zamknięcie przyczyniło się do przeistoczenia przyzakładowego miasteczka w osadę zombie bez wyjścia i perspektyw.
Pamiętam to miasteczko sprzed paru lat gdy jedyną myślą przyświecającą ludziom których w nim spotkałem, a którzy jeszcze nie umarli za życia, było : Jak się stąd wyrwać?!
Teraz gdy wjeżdżam od strony Łęczycy, na ulicach jest czyściej, sklepy są otwarte a niebo jakby bardziej niebieskie.
Mam nadzieje, że to trwała zmiana a nie chwilowa anomalia. Targany zachodnim, przeszywającym wiatrem wracam do domu. Wzdłuż najdłuższej w europie linii tramwajowej. Ale o tym może kiedy indziej:)