Albania 2017, cz.3

Albania 2017, cz.3

Ponieważ byliśmy około 10 km od miejsca noclegu, jedynym sposobem było szybkie skonstruowanie "noszy" dla okaleczonego Jeepa i w taki sposób dowleczenie go jak najbliżej obozowiska.
(Zostawienie auta w odludnym miejscu na noc nie byłoby dobrym pomysłem).
Dzięki pile łańcuchowej i wielokrotnemu oglądaniu wszystkich odcinków bajki :"Sąsiedzi" jako instruktarz udało nam się ulepić coś co umożliwiło przetransportowanie auta.
Gdy dotarliśmy na miejsce było już praktycznie ciemno, więc oględziny auta i ustalenie dalszego planu działania zostawiamy na kolejny dzień.
Rano okazuje się, że oprócz ukręconej idealnie za miejscem mocowania łożyska półosi mamy także rozwalony element trzymający klocki hamulcowe.
Dzięki bliższej znajomości z lokalnymi społecznościami zostajemy zaopatrzeni w świeże ryby, kalmary, a także w punkty kontaktowe gdzie możemy szukać części do Jeepa.

20881863_1911105632477702_8773917329992067140_njpg

Niestety nie jest to zbyt popularna marka w Albanii (ciekawe dlaczego ;) )
i szybko okazuje się, że pomocy możemy szukać w jednym miejscu w Tiranie.
Po rozebraniu Jeepa i wzięciu na wzór uszkodzonych części Radek i Michał ruszają do Tirany. Garbaty Jednorożec obłożony wszelakiej maści płachtami i kocami robi za jedyną ostoję przed palącym słońcem.
Jakiekolwiek próby dalszej walki z upałem kończą się bardzo szybko.
Pomimo tego, że starcza nam energii na krótkie spacery, od 10 do 18 staramy się praktycznie nie ruszać z cienia jaki daje skalny klif i nasze koczowisko.  
Widziałeś czasami w telewizji programy typu "Chujemuje na rajskiej wyspie" albo "Rozpiździani w raju"?
Grupa "rozbitków" siedzi na "bezludnej" wyspie, pluskają się w morzu, palą ogniska i pierdolą za uszami jakieś smuty, jak bardzo im żal tych rybek, które musieli zjeść, bo one takie kochane były.
KAŻDY z uczestników naszej wyprawy stwierdza szybko, że to wielki pic na wodę i fotomontaż.
Ile słodkiej wody jest potrzebne na osobę przy temperaturze powyżej 40 stopni?
Aby przeżyć około 4 litrów dziennie.
Wypijasz wszystko.
Zero na umycie nie mówiąc już o kąpieli.  
No tak, ale jest przecież obok piękne turkusowe morze.
Jest.
Ale bez możliwości wypłukania się w słodkiej wodzie po wyjściu z niego, po paru kąpielach zamieniasz się w solnego bałwanka, którego cała skóra swędzi i pali.  
Lokalesi także średnia chcą się dzielić wodą, gdyż oni także szybko zrozumieli, że jest tutaj ona czasem cenniejsza niż piwo.
Całości dopełniają  duszne noce, podczas których zatrzymywana przez klif wilgoć oblepia człowieka i powoduje, że ledwo można spać.  
Po czterech dniach i naprawieniu Jeepa opuszczamy rajski zakątek.

1jpg

Przepiękne miejsce, które żegnamy marząc o zimnej kąpieli.
Ponieważ wszędzie na wybrzeżu spodziewamy się podobnej aury i podobnych problemów z dostępem do wody postanawiamy jechać w góry.
Kanion rzeki Osumi wydaje się odpowiednim miejscem i wszyscy wyprawowicze z utęsknieniem wyczekują możliwości kąpieli w górskiej rzece.
W końcu jest.
Pomimo tego, że zamierzmy spać w wyższych partiach gór już pierwszy kontakt wykorzystujemy do kąpieli.

DSC_0212jpg

Nikt nie narzeka na cementowy kolor wody, który powoduje rozpuszczona w wodzie glinka
(z drugiej strony dziewczyny chwalą wodę za właściwości, które powodują, że włosy są aksamitne, a skóra miękka).
Zauważamy jednocześnie, że strumień, w którym się radośnie pluszczemy to tylko cień rzeki, która powinna tędy płynąć.
(W korycie o szerokości około 50 metrów widać ślady wody do wysokości bagażników dachowych naszych aut.
Teraz płynie tu tylko strumień o szerokości 10 - 15 metrów i głębokości metra.
Gdy nasycamy się już nieco kąpielom i postanawiamy ruszać dalej naszym oczom ukazuje się ciemna chmura wychylająca się zza gór.
Niestety jest ona widoczna głównie w miejscu do którego jedziemy.  
Od lokalnych ludzi dowiadujemy się, że płoną lasy, ale po drugiej stronie rzeki, więc wojsko puszcza jeszcze auta drogą, którą obraliśmy.
Na razie jest tam w miarę bezpiecznie.
Gdy dojeżdżamy do pożaru rozmowy w autach i głupie zżarty w CB, ożywione przez niedawną kąpiel milkną.
To co widzimy nie da się opisać i przechodzi ludzkie pojęcie.
Armagedon, którego wielkości nie da się opisać.

DSCN2955jpg

Całe góry wypalone do szczętu ciągną się po horyzont.
Na skraju drogi spotykamy siedzącego starego mężczyznę.
Gdy do niego podjeżdżam widzę, że jego dusza płacze, ale oczy są suche jak strumień, który niedawno mijaliśmy.
Gdy wskazuje zrezygnowaną ręka na pogorzelisko chwytam go za nią i mówię po polsku "przykro mi"
Patrząc na mnie zachowuje się jakbym był przeźroczysty.
W rzeczywistości patrzy na przestrzał na górę za moimi plecami.
Górę na której nie pozostało już nic.

- Dlaczego oni tego nie gaszą? - Pyta się Kuba, wypowiadając na głos pytanie, które sam sobie niedawno postawiłem.
- Nie mają czym - odpowiadam, zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji i bezsilności jaka otacza nas w tym miejscu.

Tego wieczora do sporządzonego w kociołku gulaszu wypijamy po parę głębszych więcej.
W nocy słyszę odgłosy syren strażackich i przelatujący niedaleko wojskowy helikopter.
Mam nadzieję, że pogoda się zmieni i Albańczycy szybko uporają się z tym żywiołem.
Pomaga mi to zasnąć (a parę tygodni później w Polsce dowiaduję się jak bardzo się myliłem) Kolejnego dani ruszamy w trasę bardzo wcześnie.
Dzięki temu upał nie będzie aż tak bardzo doskwierał a my damy radę przejechać trasę do naszego najdalszego punktu podróży - Ksamil.  

cdn :)