Akademia jazdy Proenduro.

Akademia jazdy Proenduro.

Jakiś czas temu, dzięki namowom Ani uczestniczyłem w szkoleniu jazdy terenowej ciężkimi motocyklami u Proenduro.
Oczywiście próbowałem wynaleźć milion powodów, aby tam nie pojechać, ale każdy z nich był stanowczo torpedowany przez moją żonę. 
Widziałem wiele innych sposobów na wydanie całkiem pokaźnej sumy pieniędzy, zastanawiałem się czy warto, czy będę miał czas itd.
Ostatecznie Ania podsumowała wszystko krótkim: " Jedź nie pierdol". Chociaż w tej kwestii temat był załatwiony.

Wykupiliśmy dwa dni szkolenia, przy czym każdy dzień był jednym stopniem wtajemniczenia (czyli zaliczyłem dwa z czterech stopni szkolenia). 

W majowy weekend stawiam się wcześnie rano w Ranczu pod Bocianem. 
To baza wypadowa Akademii Proenduro. 
Jestem mniej więcej w połowie czasu gdy zjeżdżają się pozostali uczestnicy. 

Afryka zaczyna wzbudzać spore zainteresowanie. 
Jej 197 tyś przebiegu, oklejona naklejkami szyba i papierowy roadbook mocno kontrastują z nowymi (dosłownie) małymi i dużymi Gieesami, którymi przyjeżdżają pozostali uczestnicy. 
Rekordzista ma nawinięte 32 kilometry (słownie trzydzieści dwa).
W jednej konkurencji jestem górą. Pozostałe maszyny razem wzięte nie mają takiego wieku i przebiegu jak Afryka :)

IMG_1038jpg

Pomimo tego, ani ze strony Instruktorów, ani od innych uczestników nie czuję dystansu, czy krzty niechęci. 
Jedyny motocykl na tym szkoleniu, który nie jest Gieesem, jest przyjęty do ekipy jako swój. 
Zaczynam się zastanawiać, czy hejt i niechęć pomiędzy markami to nie jest czasem produkt internetowych napinaczy, którzy rzadko wychodzą z netu do realnego świata.

Krótka odprawa prowadzona przez Mariusza (wraz z ekipą wygrał w 2014 roku GS Trophy w Kanadzie) i na koń. 
Z Rancza jedziemy na przygotowany tor, który w najbliższych dniach wchłonie sporo naszego potu, krwi i łez :)

Pierwsze ćwiczenia - czyli uczymy się chodzić. 
Mariusz uczy nas jak poprawnie stać na motocyklu, jak go trzymać nogami, jak układać ciało, ręce, ramiona, nogi i dupę, aby motocykl był pod naszą kontrolą i jechał tam gdzie chcemy. 
Pamiętając z kursów sportowej jazdy samochodem, jak ważny jest to element, bo właśnie teraz wyjdą wszystkie elementarne błędy jakie popełniałem, z pokorą i skupieniem słucham jak Mariusz punktuje kolejne błędy w mojej postawie i pozycji na moto.
Później zaczyna się jazda.

IMG_1084jpg

Jeździmy po szutrowym okręgu, a stojący w środku Instruktor co chwila ściąga któregoś z nas i poprawia błędy, które popełniamy.

IMG_1232jpg

Aby ćwiczenia nie były monotonne co chwila są dodawane nowe elementy. 
Jazda z obydwoma nogami po jednej stronie motocykla, slalom, ruszanie z przejściem od razu do jazdy na stojąco itd. 
Gdy zamieniamy tor w chmurę kurzu unoszonego spod opon naszych sprzętów, Mariusz zarządza chwilę przerwy.
Na torze, znajduje się wiata, pod którą czekają na nas owoce i woda, abyśmy się nie odwodnili i mieli siłę na dalsze ćwiczenia. 

Dalsza część pierwszego dnia szkolenia to nadal podstawy (których jak widać mi cholernie brakuje).

Awaryjne hamowanie w wyznaczonym miejscu, 

IMG_1558jpg

Korekty postawy 

IMG_1371jpg

Slalomy, zawracania, praca ciałem na motocyklu.
To wszystko jest przeplatane wolnymi przejazdami po okolicy (oczywiście szutrowymi drogami). 

W połowie szkolenia odbijamy do Rancza na pyszny obiad. 
Nasza baza jest miejscem w którym odbywają się zjazdy i konferencje różnych korporacji. 
Dwunastu chłopa w strojach motocyklowych wprowadza pewne zamieszanie w restauracji wypełnionej po brzegi krawatami i białymi koszulami.
Szybkość w jakiej znika jedzenie daje dobitnie znak, że intensywość szkolenia była odpowiednia (nikt nie umarł, ale większość dotarła do miejsca w którym wydawało nam się, że jest nieosiągalne).

A to był początek.

Druga część dnia to wykorzystanie umiejętności, które nabyliśmy w praktyce. 
Jeździmy po okolicznych, szutrowych dorgach, które instruktorzy wybrali tak aby były na nich wszystkie elementy na których wcześniej ćwiczyliśmy.
Po raz pierwszy daje o sobie znać zmęczenie. 
Na szutrowej drodze jadący przdemną duży Giees wjeźdżając w kawałek kopnego piachu wali się na ziemię z łoskotem. 
Zeskakuję  z Afryki i pomagam Andrzejowi wyjść spod motocykla.
Jadący za nami Adam pomaga podnieść moto. 
Team work w pełnym wydaniu.
Do końca dnia każdy z nas zalicza bliższą lub dalszą przygodę z grawitacją. 
Czasami kończy się to glebą, czasami tylko dramatycznym ratowaniem się przed upadkiem.
Jedno jest pewne. Gdyby nie wskazówki Mariusza i wycisk, który nam dał byłoby tego duuuużo więcej.
Wczesnym wieczorem zjeżdżamy do Rancza, gdzie czeka na nas kolacja i wygodne łóżka.

Po zimnym prysznicu oceniam że intensywność pierwszego dnia szkolenia była odpowiednia.
Bolą mnie wszystkie mięśnie (zabiurkowy gryzipiórek wyłazi) a rzeczy, które zrobiłem, jeszcze 24 godziny wcześniej były poza moim zasięgiem.

Jest oki.

Zimne piwo do kolacji i łycha, którą przywozi Michał koronują dzień.
Ze względu na zmęczenie i kolejny dzień szkolenia przed nami, sen przychodzi szybko.

Drugi dzień szkolenia rozpoczynamy od odprawy i wprowadzenia teoretycznego.
Mariusz dzieli nas na dwie czetroosobowe grupy i przyznaje każdej instruktora. 
Dziś konkretny wycisk będę dostawał od Maćka.
Czteroosobowa grupa pod okiem instruktora fajnie nawiązuje do GS Trophy. 
Nasze żółtodziobowe ego zaczyna nieco rosnąć. Teraz jesteśmy teamem. 
Dbamy o siebie nawzajem przy glebach i wykonywaniu ćwiczeń.

IMG_3459jpg

Maciek ze stoickim spokojem, wyłuskuje spośród tumanów kurzu, który wzniecając padające motocykle, błędy, które popełniamy. 
Po każdym przyziemieniu, gdy moto i jeździec są już w pionie, tłumaczy ze spokojem jakie błędy popełniłeś. Czemu była gleba itd. 
Poza tym  - jest nas czterech. Nic się przed nim nie ukryje. 
Punktuje każdy błąd lub niedoskonałość.
Owoce jego ciężkiej pracy nad czarną masą widać już w drugiej części dnia.

IMG_3869jpg

Po obiedzie Maciek prowadzi nas trasą, która wiedzie przez dwa brody. 
Pokonanie bez wywrotki pierwszego koronuję głośnym wrzaskiem radości, który wprawia w zakłopotanie biwakującą niedaleko rodzinkę.
Na drugim utyka jedne z dużych Gieesów.
Leżący w poprzek trasy przejazdu bal drewna klinuje tylne koło w taki sposób, że musimy wyciągnąć motocykl ze strumienia.
Czterech chłopa (jeden z uczestników zrezygnował wcześniej) wyrywa sprzęt z bagienka. 
Wracamy na miejsce zbiórki z nieco bardziej zaciętymi minami niż wcześniej :).

I to tyle.

Cholernie zmęczeni docieramy do końca szkolenia.
Formująca się na horyzoncie burza pospiesza pożegnania i wymianę kontaktów.

Gdy wracam do Zgierza dogania mnie burza. Pomimo zmęczenia i fatalnych warunków Afryka jest jakaś lżejsza. Bardziej poręczna. Wiele z tego to zasługa wycisku, który otrzymałem od Mariusza i Maćka.
Nie kombinuję - jadę autostradą.
W strugach deszczu i przy zatłoczonej drodze, co chwila mija mnie auto, z którego przez szybę widzę kciuk podniesiony w górę. 
Pamiętam jak wracałem resztą sił z Albani. Wteedy otuchy i sił dodawali mi ludze w autach. 
Teraz też jakby wiedzieli, że potrzebne jest mi wsparcie.
W domu ląduję późnym wieczorem.
Zmęczony i mokry. Afryka wymaga przeglądu (jak na babcię dostała spory wycisk).
Już wtedy wiem jedną rzecz. Do Proenduro trzeba bedzie wrócić.

Gdy piszę te słowa jestem 4,5 kkm dalej jeżeli chodzi o jazdę na Afryce i dwie gleby w terenie (jedna w Bieszczadach, druga pod domem).
Za każdym razem jak przejeżdżałem szuter lub kopny piach w Bieszczadach zastanawiałem się jakby to było bez wizyty w Proenduro.
Gdy przejeżdżałem brody w górach Słonnych lub na Ukrainie, wiedziałem, że bez wsparcia Maćka i Mariusza nie dałbym sobie rady.
Wniosek jest prosty - pomimo najechanych kilometrów, nigdy nie jest za późno na szkolenie i podnoszenie swoich umiejętności. 

Do zobaczenia na trasie (i kolejnych stopniach szkolenia :)  )